KRAKÓW, 11 listopada.
Trzy pokolenia patrzą na Odrodzoną Polskę
Gdy w przeddzień Święta dwudziestolecia niepodległości głośniki radjowe przekazały audycję szkolną dla dzieci z okazji tego pamiętnego dnia – uprzytomniliśmy sobie prawdę pozornie jasną, a nawet banalną, o której w gruncie rzeczy myślimy tylko rzadko i z której nie umiemy nieraz wyciągać praktycznych konsekwencyj. Prawda ta powiada, że w polskich szkołach powszechnych, średnich a częściowo i nawet na wyższych uczelniach kształci się pokolenie, które
urodziło się już w Niepodległej Polsce.
Niema zaś wogóle wśród młodzieży kończącej studja już rocznika, który mógłby pamiętać okres wojny światowej. Pojęcie niewoli, obcej władzy w Polsce, najezdniczego munduru, jest dla tej dorastającej Polski czemś obcem, w gruncie rzeczy mało …prawdopodobnem.
O moskiewskich satrapach, o pruskich pikelhaubach, czy austrjackich zaborcach czytają ci nasi młodsi bracia i synowie, tak jak my czytaliśmy o wypadkach historycznych, luźno już tylko związanych z przeżywaną historją współczesną.
Nie chce się wierzyć, ale w rzeczywistości przecież jest tak, że także dla odbywających obecnie czynną służbę wojskową roczników nawet wojna polska z roku 1920 jest… zamierzchłą historją. Ci bowiem żołnierze Rzeczpolitej, którzy dzisiaj defilować będą na ulicach miast polskich, reprezentując siłę zbrojną wskrzeszonego państwa polskiego, mieli w roku wojny polsko-bolszewickiej trzy, cztery, pięć a najwyżej sześć lat. Dla nich w gruncie rzeczy niema wielkiej różnicy pomiędzy cudem nad Wisłą a odsieczą Wiednia czy bitwą pod Kircholmem. Tu i tam pokonali Polacy – ich przodkowie – przemoc wroga. Sami nie pamiętają ani jednego, ani drugiego. Historją dla nich jest Batory pod Pskowem, historją Jan III pod Wiedniem, historją Piłsudski pod Warszawą czy Wilnem.
Tak więc najmłodsze, najbardziej prężne elementy,
Polska ucząca się i Polska w żołnierskim mundurze,
nie jest już obciążona schorzeniami psychicznemi, jakie przynosi z sobą niewola. Umie ona patrzeć na świat bardziej radośnie, bardziej zdobywczo; niema w niej śladu z kompleksu niższości. Jest to pokolenie, które mogłoby być pokoleniem znacznie silniejszem od nas, gdyby tylko umiało odnaleźć swą właściwą drogę i gdyby pokolenie starsze, pokolenie walki o Polskę, pokolenie wielkiego przełomu umiało tą młodzieżą pokierować.
* * *
Spójrzmy teraz na
starsze pokolenia,
czyli na tych, co już odeszli i poprostu spójrzmy na siebie samych.
Ludzie znajdujący się dziś między czterdziestym a siedemdziesiątym piątym rokiem życia mieli w 1918 r. od lat dwudziestu do lat pięćdziesięciu pięciu. Byli więc wówczas młodzieżą i pokoleniem średniem; starsza część tej grupy ludzkiej kierowała już życiem publicznem, młodsza stała z bronią w ręku w różnych okopach, pod własnym i obcym sztandarem, zdążając poprzez krwawy odmęt ostatnich miesięcy wojennych ku jednemu celowi: ku Polsce niepodległej, która ziściła się w pamiętne listopadowe dni tej wielkiej jesieni ludów, która stała się powrotną wiosną Polski.
Wtedy to obok nas, obok ówczesnej młodzieży i „średniaków”, tłoczyła się na ulicach Polski w kościołach na dziękczynnych nabożeństwach i w salach, w których odbywały się pierwsze w wolnej Polsce zebrania polityczne –
ówczesna starsza Polska.
Ówczesne pokolenie ludzi starszych i starców: nasi ojcowie i nasze matki lub starsi bracia najstarszych z pośród nas. Dziś niema ich już na świecie. Kości ich spoczęły na cmentarzach i odwiedzaliśmy je niedawno w Dnie Zaduszne. Było to może najszczęśliwsze polskie pokolenie, pokolenie, które wyrosło w niewoli, marzyło o wolności i w swym wieku męskim kładło pozytywne podwaliny pod przyszłą wskrzeszoną Ojczyzną, pokolenie, które jeszcze własnemi oczyma widziało wolną Polskę i zmarło w ekstazie radosnej.
Wówczas w roku 1918 ludzie ci płakali z radości na ulicach. Pamiętamy ich przecież, jak padali sobie w objęcia, jak nieprzytomni ze szczęścia pokazywali sobie wzajemnie polskie mundury i polskie orły na urzędach. Było to jednak już wówczas pokolenie odchodzące, które nam, młodszym, jako testament zostawiało rok po roku, w miarę topnienia własnych szeregów, jeden tylko nakaz:
umiejcie w Polsce tak żyć, jak umieliście o Nią walczyć;
nie zakłócajcie nowego polskiego domu waśniami, kłótniami, które z chwilą wskrzeszenia Polski stają się czemś przebrzmiałem, odnajdźcie nową polską prawdę, prawdę miłości i jedności w waszych sercach. Starzy pomarli, młodzi dojrzewają, a my, my, pokolenie dziś już ludzi w średnim wieku i ludzi starych, mamy w dwudziestolecie Niepodległej Polski odpowiedzieć sobie na pytanie:
czy spełniliśmy swój obowiązek?
Bo przecież my, a nie ludzie w roku 1918 siwi ani też ludzie, którzy wtedy bawili się w piasku, odpowiadamy za historyczny dorobek ubiegłych lat 20-tu.
Rachunek ten nie wypada najgorzej. Przez tych lat 20 odbudowaliśmy zniszczony kraj, obroniliśmy go zaraz w zaraniu niepodległości od wrogów na wszystkich granicach, położyliśmy fundamenty pod mocny ustrój wewnętrzny wcześniej niż to uczyniły inne narody i państwa, a dzięki Opatrzności, która na przełomie dziejów dała nam Wielkiego Wodza i Nauczyciela, przetrwaliśmy wszelkie burze dziejowe ostatniego dwudziestolecia jako organizm nietylko zdolny do życia, ale i do walki. Samo niemal dwudziestolecie uczciliśmy przyłączeniem Zaolzia, odwiecznego klejnotu rodzinnego wszystkich ziem polskich.
W ubiegłą niedzielę sporządziliśmy taki bilans naszego dorobku na kilkunastu kolumnach „Kuryera”. Przed oczyma czytelnika przewijała się praca naszej dyplomacji i wojska, dorobek naszej gospodarki, nasza praca kulturalna i wychowawcza. Z uczuciem słusznej dumy patrzyliśmy na fotografje odzwierciedlające rozwój naszych miast, powstanie Gdyni, czy tworzenie się COP-u. Z radością bezmierną patrzyliśmy na różnice pomiędzy źle umundurowanymi, licho uzbrojonymi oddziałami z roku 1918, a potężną zmotoryzowaną armią z roku 1938, wkraczającą na odzyskane Zaolzie.
Nie zamierzamy więc dziś w generalnym skrócie powtarzać raz jeszcze tego, co już powiedziano. Chcemy bowiem popatrzeć w dzisiejszych rozważaniach na Polskę w roku 1938 nie od strony dzieł dokonanych, nie od strony dorobku materjalnego, czy nawet nie od strony trwałych osiągnięć kulturalnych – ale od strony żyjącego na ziemi polskiej człowieka, jako podmiotu działań historycznych.
I tu wróćmy znowu do trzech pokoleń i do konsekwencyj, jakie z porównania tych trzech pokoleń wysnuć trzeba.
Mówiliśmy o naszej młodzieży, która jest u bram życia publicznego i która już nie pamięta niewoli. Wspomnieliśmy o pokoleniu, które będąc w chwili odzyskania wolności pokoleniem schytkowem, zostawiło nam
testament zgodnej, uczciwej, wspólnej pracy dla Polski.
A jakiem właściwie pokoleniem jesteśmy duchowo my, owa młodzież i owi „średniacy” z roku 1918?, my istotni czynni gospodarze Rzeczypospolitej przez ostatnich lat 20?
Jesteśmy pokoleniem przełomu, pokoleniem walki orjentacyjnej,
pokoleniem największego skłócenia
o wizję przyszłej Polski i o sposób jej urządzania. Dokonaliśmy wspólnie wielu rzeczy, przeszliśmy, borykając się wzajemnie, szmat życia. Wypaliło się z nas po drodze wszystko, co najlepsze, a zostały – dawne kwasy, spory przeszłości, dawne porachunki, dawne – jakże dziś śmiesznie nieaktualne – spory o zasługi historyczne, dawne – jakże już dziś dziwaczne – linje podziału.
Wszystko to ciąży na nas, ale
ciąży także na życiu Polski.
I jeszcze jedno powiedzmy – może na usprawiedliwienie przed samymi sobą. Życie jest inne, aniżeli wyśnione ideały. Musi być inne.
W czasie niewoli idealizowaliśmy sobie przyszłą wyśnioną Polskę. Gdy marzenie stało się ciałem, musiało nas spotkać niejedno rozczarowanie. Dla młodych, wchodzących dopiero w życie, takie borykanie się z losem, z ułomnościami natury własnego społeczeństwa, takie pojawienie się życiowych zmarszczek na obliczu ojczyzny – jest czemś samo przez się zrozumiałem. Dla nas każde takie najmniejsze rozczarowanie stawało się wewnętrznym dramatem. Nikt z nas nie chce przecież widzieć zmarszczki na twarzy ukochanej kobiety, nikt nie chce widzieć wad i błędów w dorastającem dziecku, nikt z nas nie patrzy chętnie w zwierciadło, gdy daje ono świadectwo prawdzie, iż starzejemy się i że takie czy inne defekty przesłaniane woalem młodości zaczynają się ujawniać coraz bardziej jaskrawo.
Wszystko to razem spowodowało, żeśmy powoli zaczęli
zatracać wspólny język i z naszymi ojcami i z naszemi dziećmi.
Na stare pokolenie patrzyliśmy, jak na romantyków, którzy na odchodnem prawią nam kazania. Młodego pokolenia już nie rozumiemy. Gniewamy się, gdy myśli kategorjami, których nie znała nasza własna młodość, narzucamy temu pokoleniu nasze stare walki o tytuły i zasługi historyczne, nasze przebrzmiałe spory orjentacyjne, echa naszych walk partyjnych, nasze zastarzałe kwasy i urazy.
Mimowoli stwarzamy więc atmosferę, która odgradza Polskę idącą od Polski dzisiejszej, która utrudnia nam wobec młodzieży rolę przewodników i wychowawców.
Stąd wiele błędów w życiu, nie tylko naszem, ale i w życiu młodzieży, która zkolei nas już nie rozumie, a wiedząc, iż pogrążeni jesteśmy w nieaktualnych sporach, zaczyna uważać, że Polska zaczyna się dopiero od nich, od dwudziestolatków, a my jesteśmy już tylko chodzącymi rekwizytami historji, upiorami, które straszą, staremi ciotkami, które zanudzają wszystkich opowiadaniem o swoich pierwszych balach lub weteranami, którzy powinni coprędzej znaleźć się w przytulisku.
Jeszcze raz powtarzamy: nie wińmy o to naszej młodzieży. Jeśli ta młodzież nas nie rozumie, jeśli często schodzi na manowce, to nasza w tem wina, wina pozorów, które stwarzamy.
Bo cóż mają myśleć młodzi, gdy widzą i słyszą, że w czasie gdy cały świat się wali, gdy tytułem do pierwszeństwa w narodzie winna być współczesna praca i coraz to nowy wysiłek, my ludzie starsi wyciągamy z muzeów, archiwów i biur ewidencyjnych stare dokumenty i kłócici my się o to, kto przed dwudziestu czy trzydziestu laty lepiej Polsce służył! Zechciejmyż wreszcie zrozumieć, że dla nich, dla młodych, wszystkie nasze walki mają takie znaczenie, jak dla nas miały wspomnienia walk „białych” i „czerwonych” w rządzie narodowym 1863. Nie obchodziło nas już nic to, co ich dzieliło; wszystkich ich jednakowo szanowaliśmy za ich przeszłość i za ich walkę, ale nigdy nie zgodzilibyśmy się na to, aby ich przebrzmiałe spory miały nam młodym zatruwać życie lub stawać na drodze w tworzeniu się nowych form polskiego bytowania!
* * *
Wyjdziemy dziś znowu na ulice polskich miast, miasteczek i wsi. Patrzmy na maszerujące oddziały, na młodych chłopców pod staremi sztandarami, patrzmy na dzieci szkolne, które tworzyć będą szpalery i – radujmy się życiem. Radujmy się odzyskaną wolnością, radujmy się wizją Polski przyszłej, zaklętej w rozpromienionych oczach idącego pokolenia. A potem, wróciwszy do domu –
zróbmy raz jeszcze rachunek sumienia;
i wejrzyjmy w siebie, uznajmy popełnione błędy! I wieczorem, przy naszych rodzinnych stołach, w kole najbliższych, szukajmy, każdy z osobna i wszyscy razem, drogi, która wiedzie ku wspólnej, twórczej pracy, nie obciążonej echami dawnych swarów, a która wiedzie zarazem ku sercom i umysłom młodego pokolenia, co tylko wtedy spełni swe historyczne zadanie, jeśli ze swej strony potrafi odnaleźć wspólność myśli i ciągłość tradycji historycznej z Polską dzisiejszą i wczorajszą.
Przez dwadzieścia lat usuwaliśmy gruzy niewoli z wielkiego pobojowiska, zwanego Polską. Usuńmy je teraz z naszych serc i z naszych mózgów. Uczcijmy w ten sposób dwudziestolecie Niepodległości.