Amazonka białoruska

W okolicach Dokszyc, tam, gdzie sięga południowy kraniec Puszczy Hołubickiej, wśród zarośli łozowo-olchowych, bagnistych, niedostępnych, gęsto podszytych trzciną, pałką, wodną i zielskiem wszelakiem, znamionującym grunta zimne i kryniczne, bierze początek rzeka Berezyna – dopływ Dniepru. Na pierwszy rzut oka nic nie świadczy, że wśród tych bagien, rodzi się wielka rzeka, która w swym dalszym biegu, zygzakowatym i krętym, z północy na południe, a następnie na południo-wschód ma się zmienić w szeroki szlak spławu i żeglugi. Nie wygląda to nawet na początek skromnego strumienia leśnego: bagnista woda zdaje się być nieruchoma. Jest to raczej poplątany labirynt błotek, jeziorek i oparzelisk, z których niejedno nie zamarza nawet w mrozy najostrzejsze. Tutaj właśnie, u źródeł Berezyny dnieprowskiej, w gęstwie łozowo-olchowej, wśród ocalałych tu i ówdzie żeremi bobrowych, jeszcze po polskiej stronie granicy (wytkniętej przez traktat ryski) rozpoczyna się olbrzymi pas nieprzerwanej puszczy, pas, który, jakby na ironję losu, będzie już zaraz za Dokszycami biec w pobliżu granicy, ale – po jej wschodniej stronie. Pas ten, rozpoczyna się, jak się rzekło, w okolicach Dokszyc, a łączy się z Puszczą Turowską hen precz, gdzieś w dolnych dorzeczach Słuczy i Ptyczy. Pas ten jest nietylko długi, ale i szeroki: w miejscach najwęższych ma około 25 kilometrów szerokości, natomiast w miejscach najszerszych – 50 i więcej. Jest to więc prawdziwy „wał” puszcz i wód dziewiczych, gdzie, jeśli nie liczyć zrzadka rozsianych gajówek, smołami i zagubionych wiosek leśnych, niema wcale osiedli ludzkich.

Górne dorzecze Berezyny, stanowiące mniej więcej jedną trzecią długości całego „wału puszczańskiego” i ciągnące się od Dokszyc i Hołubicz do Borysowa, jest puszczą, którą można nazwać bez większej przesady -dżunglą białoruską. Berezyna, zasilana wodami Poni, Derażyny, Marji i Hajny oraz innych rzek i strumieni z zachodu oraz – przez Kanał Berezyński – wodami Ułły i Dźwiny z północo-wschodu toczy swe wody leniwie, tworząc zatoki, jeziorka i setki odnóg. Niczem Amazonka w swym górnym biegu rozwidla się w powikłaną sieć delty – prawdziwy labirynt strumieni i naturalnych kanałów, labirynt, z którego potrafi znaleźć wyjście tylko miejscowej rybak lub kłusownik.

Tu, w tym górnym biegu, na terenach niedostępnych, niemal niezbadanych, gdzie nigdy nie stąpiła noga człowieka kulturalnego ukryte są prawdziwe mateczniki wszelkiego zwierza. Tu, w pobliżu uroczyska Góra Wołowa, leżą najznakomitsze na ziemiach litewskich tokowiska głuszcowe. Tu, w okolicy osiedla o charakterystycznej nazwie Łosie Jamy, o zmierzchu wczesnej jesieni, w blasku gasnącej zorzy i złocącego się młodego księżyca, stęka i parska groźny łoś, wyzywający na bój, – nieraz krwawy i śmiertelny – skradającego się do łoszy rywala. Tu na grubym konarze rosochatej sosny, w mroźny i śnieżny wieczór zimowy czatuje „ryś bystry”, by skoczyć na kark nieostrożnej sarny lub łoszaka. Tu, w mróz trzaskający pełni księżyca polują na bielaki lub sarny głodne wilki – samotnie lub stadami. Gdy polują stadami, polują jak ludzie – dzieląc między sobą role myśliwych i nagonki. Jedne czatują nieruchomo na przesmykach, gdy inne gonią sarnę po głębokim śniegu, aż wyczerpana pogonią trafi w zęby czatujących towarzyszy. I tu, pod koniec zimy, przez zaśnieżone szyby zagubionej w borze chatki leśnika, dolatują do uszu ludzkich echa pięknego i groźnego koncertu: to wyją wilki… I tu wreszcie, na wiosnę, gdy śniegi spłyną deltami Berezyny i jej dopływów, zaroją się wody i bagna od milionów ptactwa wodnego. Od dużego jeziora Pielik, przez które przepływa Berezyna, do niezliczonych, często bezimiennych jeziorek i strumieni – staje się wtedy ta puszcza, niczem Polesie, prawdziwym rajem polowań wodnobłotnych. Jeno, że zamiast bezkresnego rozlewiska poleskiego, mamy jako tło: dwie ściany prastarej puszczy, bogatej w sosny gonne i mieszane starodrzewie „starzyn”.

Aż do Borysowa ciągnie się ta dżungla białoruska. W pobliżu Borysowa, koło niedużego osiedla Studzianka, leży miejsce słynnej przeprawy napoleońskiej. Tutaj na schyłku roku 1812 miały się połączyć armje generałów rosyjskich, by zadać ostateczny, śmiertelny cios resztkom Wielkiej Armji. Cios został zadany, ale nie przez oręż rosyjski. Generałowie – czy się spóźnili,czy nie umieli, a może nie chcieli, lub wprost nie mogli uzgodnić planu. Pogromu dokonały: mrozy, słabo zamarznięte lub niezamarznięte bagna berezyńskie, panika na nędznie skleconym moście i – głód. Nie mniej jednak w r. 1812, w stuletnią rocznicę berezyńskiego „zwycięztwa”, rząd rosyjski postanowił urządzić pod Studzianką obchód uroczysty z odsłonięciem figury pamiątkowej, zabawą ludową, okolicznościowemi mowami etc. Pokaz dwóch chłopów okolicznych, którzy nietylko widzieli na własne oczy lecz i pamiętali berezyńską przeprawę miał stanowić clou tych uroczystości. Zdarzyło się, że latem tego roku, na kilka miesięcy przed uroczystością, polowałem na kaczki w okolicach Studzianki. Spytano mnie, czy nie zechciałbym poznać jednego z tych świadków naocznych. Oczywiście, zgodziłem się z radością. Zobaczyłem istotnie bardzo starego chłopa, napół ślepego i napół głuchego. Trudno było powiedzieć, czy miał 115 lat (jak podawała wersja oficjalna), czy też mniej, albo więcej. Zapytałem go, co będzie opowiadał na obchodzie. Długo poruszał i szeplenił bezzębnemi szczękami, zanim zrozumiał o co go pytam. Wreszcie zrozumiał i odpowiedział dość żywo i energicznie:

– Cóż, panicz… Powiem wszystko, jak było. Tu (wskazał ręką) stali nasi, a tam stali Turki…

Wkrótce za Borysowem kończy się dżungla bagnista i Berezyna staje się nietylko spławną, ale i żeglowną. Stąd w dół po rzece aż do Dniepra pod Horwalem i dalej po Dnieprze sunęły ładowne berlinki, holowniki, płyty (t.j. tratwy) i białe parostatki, młócące gładką wodę łopatami bocznych kół, tworząc groźny dla wywrotnych „duszegubek ” ruch fali, rozbijającej się z szumem o kędzierzawe łozami ławice brzegu, i oznajmiając się hałaśliwym klekotem na wiele kilometrów w dół i w górę rzeki. Komunikacja pasażerska po Berezynie nie należała do „pewnych”: nieraz w lata suche i upalne, gdy liczne i zdradliwe mielizny wynurzały się z dna Berezyny, opóźnienie 24-godzinne nie należało do rzadkości. Ale dla ludzi, miłujących przyrodę i piękne widoki, a przytem – nie śpieszących się (a kto właściwie śpieszył się w owych czasach błogosławionych). Przed I-ą wojną światową podróż statkiem po Berezynie należała do wielkich przyjemności.

Za Borysowem i brzegi rzeki i krajobraz nadbrzeżny – zmieniają się. Nie widać już ani bagien, ani delt bagnistych. Kolejno: z jednej strony brzeg strony, urwisty, porosły borem na szczycie, z drugiej – za kędzierzawym żywopłotem łozy – szeroka przestrzeń łąk porosłych pojedynczymi dębami. Ze strony wysokiej puszcza dochodzi do samej krawędzi brzegu i co roku spłaca rzece daninę, gdyż co roku, w czasie wiosennej powodzi rzeka podmywa i odrywa pas piaszczystego urwiska parametrowej szerokości. Podmyte sosny padają w nurt i są unoszone bystrym prądem wiosennym, albo, podmyte tylko do połowy, zwisają bezsilnie nad tonią, aby w tym stanie doczekać do następnej wiosny, gdy nowa powódź podmyje je do reszty i zniesie. Ze strony niskiej ciągną się szerokim pasem łąki, zaś puszcza cofa się po tej stronie do krańców widnokręgu wijąc się ciemno-sinym pasem hen na horyzoncie. Łąki są zalewne, t. j. najwyższej jakości, zwane też „murogiem”. Rzeka, która co wiosny niszczy brzeg wysoki jest, jak Nil, karmicielką łąk położonych za brzegiem niskim. Co wiosny parotygodniowa powódź użyźnia te łąki naturalnym nawozem dobroczynnego iłu. Każdego lata na łąkach tych wyrastają trawy bujne, wysokie, wonne, dochodzące nieraz, jak trawy stepowe, do wysokości wzrostu ludzkiego. Trawy te dają siano najlepszego gatunku, zielone, pachnące niezrównanym „bukietem” ziół, dojrzałych w słońcu na gruncie żyznym. – Siano murżone jest jak herbata – powiadają Białorusini, co ma oznaczać, oczywiście, najwyższą pochwałę tego siana.

Michał K. Pawlikowski.

Polityczno-kulturalny tygodnik emigracyjny wydawany w Londynie w latach 1946-1950. Redaktorem naczelnym był Stanisław Cat-Mackiewicz a publikowali w nim m.in. Michał K. Pawlikowski, Władysław Studnicki, Józef Mackiewicz czy Ferdynand Goetel.

Close