Reportaż z wycieczki na Śląsk
Wiedeński ekspres pędzi mglistą nocą poprzez równiny ziemi piotrkowskiej, częstochowskiej, niepostrzeżenie mija drobne stacyjki i mieściny i dociera powoli do królestwa ciężkiego przemysłu.
Sosnowiec – ostatnia stacja przed Katowicami, stolica Zagłębia Dąbrowskiego. Daleko tu jeszcze do tego poziomu cywilizacyjnego i tych nowoczesnych, zachodnio – europejskich metod pracy, jakie panują na Górnym Śląsku. A pozatem mrowie żydów, zaludniających wyłącznie takie miasta, jak Sosnowiec, Będzin, budzi zrozumiałą odrazę. Gorzej, że element żydowski wciska się także niepowstrzymaną falą do Katowic. Król. Huty (dziś Chorzowa) i innych miast spoza dawnego kordonu, zalewając detaliczny i hurtowy handel.
CZARNE DJAMENTY
Oczywiście nadarza się nam możność zwiedzenia jednej z kopalń, która leży w samych Katowicach, istnieje zaś od przeszło stupięćdziesięciu lat. Toteż pod wieloma względami dała się zakasować przez nowe kopalnie, ale w niektórych szczegółach, a zwłaszcza w urządzeniach „góry” kopalni, dostarczającej energji elektrycznej, parowej i sprężonego powietrza, oraz w nowoczesnych sposobach sortowania węgla nie ustępuje nowym, a nawet może je przewyższa.
PÓŁ KILOMETRA WGŁĄB ZIEMI
Zjeżdżamy bardzo głęboko, bo aż 500 metrów pod ziemię. Oczywiście trzeba być w tym celu odpowiednio ubranym, w kopalni są do dyspozycji gości drelichy i śmieszne stare kapelusze, które się zakłada, aby nie zniszczyć odzieży w podziemnych chodnikach, pełnych wody, pyłu węglowego i błota. Woda bowiem to największy wróg górnika, obok niebezpiecznych gazów i stałej groźby zawalenia się pokładów. Specjalne urządzenia pompują stale wodę z niższego poziomu wyżej i na ziemię: małe niedopatrzenie lub unieruchomienie pomp mogłoby spowodować zalanie kopalni i zniszczenie całego warsztatu pracy, bowiem osuszenie mogłoby się już spowodu wysokich kosztów nie opłacić.
DYNAMIT W PODZIEMIU
Sklepiona nisko komora, podparta drewnianemi słupami, wygląda niesamowicie w świetle małych górniczych karbidowych latarek, zawieszonych na węglowym stropie: robotnicy półnadzy, czarni, oblani potem w tej dusznej atmosferze i zwiększonem ciśnieniu wywiercają mechanicznym świdrem długie otwory, w które zapuszczają lonty dwu, trzymetrowe. Po zapaleniu lontów, zanim płomień dotrze do naboju dynamitowego, wszyscy mają jeszcze tyle czasu, aby odejść kilka kroków i oczekiwać rozbicia węglowych pokładów. Huk jeden, drugi, trzeci, czwarty wstrząsa powietrzem i podziemnemi ścianami. Chwieją się płomyki lamp, pył węglowy bucha tumanem, idziemy jednak oglądać wynik „strzałów”. Widzimy masę brył węgla, które właśnie uprzątają i ładują na wózki górnicy.
Zawód górnika, pełen niebezpieczeństwa, w ciężkiej atmosferze, kilkaset metrów pod ziemią, zawsze będzie miał niezwykły urok i potęgę obrazu: walki człowieka z przyrodą, wydzierania jej skarbów na usługi ludzkości…
MECHANIZM KOPALNI
Mniej już poetycznie wygląda część górna kopalni: kotłownie, maszyny parowe, turbiny i generatory elektryczne, oraz aparaty kontrolne, mózgi kopalni. I tu jednak podziw ogarnia zwiedzającego, gdy widzi, jak w olbrzymiej hali maszyn zaledwie jeden człowiek kontroluje i prowadzi ogrom niezwykle ważnych i skomplikowanych działań: właściwie maszyny wszystko zań wykonują, piece automatycznie napełniają się węglem, manometry sprawdzające ciśnienie, w razie zauważonego niedoboru, wyposażone są w dodatkowe aparaty regulujące i uzupełniające ciśnienie do pożądanej ilości atmosfer.
Na górze prawie niema „fizycznych” robotników. Tylko w sortowni krwawią sobie palce o bryły węgla, rozdzielając je podług wielkości. Dalsze sortowanie drobniejszych wielkości i uwalnianie od kamienia, gliny, piasku odbywa się zapomocą przepłukiwania w wodzie: kamień, jako cięższy, idzie na dno.
Zmechanizowana i zautomatyzowana praca spowodu ograniczenia liczby robotników sprawia wrażenie niepokojącej ciszy i zastoju. Wydajność chciano utrzymać jaknajwyższą: jedną trzecią ogólnej ilości robotników trzeba było oddalić… Tu dopiero widzi się namacalnie, że maszyna może unieszczęśliwić bezrobotne rzesze. I otwiera się koło bez wyjścia: trzeba cofnąć postępy techniki.
WOJNA I… HUTY
W znacznie lepszem położeniu są huty żelaza, przemysł, najbardziej związany z węglem i jeden z najważniejszych na Śląsku. Hutnictwo nietylko nie zmniejszyło liczby zatrudnionych, ale nawet pracuje na trzy zmiany, idzie pełną parą dzięki zamówieniom rosyjskim, japońskim, jak łatwo się domyśleć, obliczonym na zbrojenia. Jak nas informują, zamówienia dla niektórych hut są tak duże, że dadzą im pracę na conajmniej pięć lat. Toteż ruch niebywały w hutnictwie żelaznem jaskrawo odbiją od nieczynnych pieców i martwoty, panującej w innych gałęziach przemysłu śląskiego.
TĘCZE NA ZIEMI
Jeszcze inne wrażenia świetlne czekają nas w hucie cynku, gdzie w piecach „muflowych” migotają dziesiątki ogników pomarańczowych, zielonych i fioletowych, rozświetlając mrok hali, jak światełka na grobach w katakumbach. Praca jednak przy piecach jest niebezpieczna i szkodliwa, toteż nie trwa dla jednego robotnika dłużej niż 4 godziny dziennie.
Opuszczamy tajemniczą i groźną hutę cynku w Lipinach, z jej feerycznemi płomykami, z jej kwasem siarkowym i niebezpiecznym gazem, dwutlenkiem siarki, otrzymywanym jako produkt dodatkowy: może w czasie wojny taka sobie skromna cynkownia zostanie wytwórnią gazów bojowych – rodzi się natrętne pytanie.
Wieczór spowija wszystko brudną płachtą, w której nie odróżniłbyś, co jest ciemnością nocy, a co kurzem, pyłem węglowym i znużoną, wytrwale od wielu dni leżącą – mętną mgłą…
Wanda Zakrzewska.