A. JUNOSZA-GZOWSKI

Dziewczyna wiejska

O życiu polskiej dziewczyny na wsi (a do wsi zaliczamy nawet drobne osady i małe miasteczka) w dobie obecnej dawno należało już coś napisać. Myli się ten, kto utrzymuje, że na wsi nic się nie zmienia, że zastygłe formy życia wiejskiego prawie nie ulegają ewolucji.

Oczywiście, tempo życia wiejskiego nie może być i porównywane z tempem miejskim, konserwatyzm chłopski niechętnie ulega „postępowości”, a jednak życie dzisiejszej dziewczyny na wsi zmieniło się znacznie i mało podobne jest do życia z epoki przedwojennej.

Warto więc zbliska nieco zapoznać się z dzisiejszą Polką wiejską.

Byłem niedawno w siedmioklasowej szkole powszechnej wiejskiej podczas rozdawania „matur”.

Stary, wytrawny nauczyciel ludowy zapoznał mię z gronem „maturzystek”, to jest z grupką 15-16 letnich dziewcząt, miłych, roześmianych, schludnie ubranych dziewczynek, które otrzymywały świadectwa z ukończenia „7 klas szkoły powszechnej”.

Dziewczynki śpiewały, deklamowały, pokazywały swoje wypracowania, rysunki i robótki ręczne.

A stary pedagog ludowy mówił do mnie ze smutkiem w głosie:

– Widzi pan 14 dziewczyn wiejskich. Są wśród nich bardzo zdolne, a nawet utalentowane. Abramkówna doskonale rysuje, Pieńkoszówna ma piękny głos, a Poredówna wybitne zdolności do matematyki. Dzisiejszy uroczysty poranek szkolny, to jednak ostatni jasny przebłysk w ich życiu. Pójdą na wieś, do rodzin na swe morgi, lub na swój wyrobek. Za pięć lat pan ich nie pozna, a za dziesięć niektóre z nich ponownie zostaną analfabetkami. Przepadną utajone wszystkie nadzieje, przeistoczą się w kobiety bez marzeń!

Dziewczyny odśpiewały ostatnią wesołą piosenkę, pożegnały profesorów i – ze świadectwami w rękach – wybiegły na ulicę. Poszły do domu, poszły w swe życie…

Pójdźmy za nimi, choć trochę, choć nie długo, ale pochodźmy za nimi!

Jesteśmy na sumie w Okrzei, w tej sienkiewiczowskiej Okrzei. Proboszcz ks. doktór Kresa każe z ambony, a my tak dyskretnie rozglądamy się dookoła. Kobiety stają z prawej strony. Tylko niektóre z nich są ubrane „prawie po wiejsku”, reszta – pnie się wzwyż, ubiera się „prawie po miejsku”. Tanich kapelusików, co prawda, jeszcze mało, ale pończoszki ze strzałkami, sukienki od krawczyń z miasta, pantofelki z Nalewek i Gęsiej, no i… szminki, tak, tak, już i to jest. Abramkówna właśnie (która cztery lata temu ukończyła szkołę powszechną) upudrowała się i widocznie „podczerniła” sobie brwi i rzęsy. To samo zrobiła i Poredówna, jej przyjaciółka. Jeden sołtys stary mówił mi w tych dniach „że młodzież dzisiejsza na wsi stanowczo za drogo się ubiera. Żadne morgi tego nie wytrzymają”. Ksiądz ze Stoczka kiedyś mi opowiadał, że bolszewicy, którzy w niedzielę podczas sumy zajęli to miasteczko, pytali:

– Tak eto wsie panienki, a gdzie są wasze chłopki?!

Otóż te „panienki” od 1920 roku oczywiście jeszcze więcej „wspięły się wzwyż”, jeszcze więcej odeszły od chłopek.

I zmotoryzowały się i zradiofonizowały się. Bo oto Poredówna i Abramkówna, gdy wyszły z kościoła, odrazu wsiadły na rowery (w Rykach na wypłatę
wzięły) i pojechały do żyda: jedna – po kryształek do aparatu, a druga – żeby poprawił słuchawkę. Pieńkoszówna poszła na piechotę, bo jej w zeszłym tygodniu rower w Adamowie na jarmarku skradziono. Teraz bardzo dużo kradną rowerów na jarmarkach i odpustach.

* * *

Poredówna rozmawiała z Abramkówną…

– Czy to prawda, Kasiu, że do ciebie chodzi Mikusek, ten żeniaty… – pyta Poredówna.
– Ii, gdzie tam prawda! Ludziska ze złości na mnie taką publikę puszczają…
– A bez co?
– Bez to, że nie wyszłam za mąż za Władka Bonira. Tera to jego rodzina wciąż psioczy -oświadcza Abramkówna.
– A dla czego nie wyszłaś za Władka?
– A jak pójdę? Ma co? Ojciec ani morgi odpisać mu nie chce.
– Mój chłopiec tyż je goły, jak święty turecki – wzdycha Poredówna, nerwowo naciskając pedał.
– Ale pójdziesz za niego, co? – chytrze uśmiecha się Abramkówna.
– Pewnie, że pójdę… – mruczy Poredówna.
– A jak się nie ożeni? We wsi mówią, że już do sołtysówny zagląda twój chłopiec. Co?
– To mu gały wypalę, jak Bóg na niebie wypalę! – woła Poredówna, zeskakując z roweru i zaczyna nerwowo pompować powietrze do opony.
– Padają, że do akuszerki chodziłaś z nim. Co? – dopytuje Abramkówna, mrużąc oczy.
– Niech gadają – ciężko sapie Poredówna, a po chwili dodaje – niech się tera spróbuje nie ożenić!

* * *

Pieńkoszówna z zamężną przyjaciółką wracała z kościoła na piechotę.

Żaliła się właśnie przyjaciółce:

– Osiem miesięcy w Warszawie byłam. W obowiązku… Za ten czas trzy razy zmieniałam państwa… Żydzi wszystko byli, cholera ich bierz!
– A do polskich nie mogłaś się dostać?
– O posadę tam trudno. To tu się tak mówi: „Do Warszawy, do Warszawy.” A w tej warszawie to ja niejedną noc przepłakałam. I nie chcę ja sługą być, nie chcę!
– Kiej i w domu nie słodko!
– Tak, na pięciu morgach nie słodko, ale zawsze nie sługa, a gospodarska córka. Na wyrobek chodzę, po złotówce za dzień zarabiam, ale nie sługa! Chcę krawcową zostać, ale tu znów „kartę rzemieślniczą” trzeba, bez egzaminu nie pozwolą…

* * *

A więc i dla dziewczyn ciasno!

Pokończyły „powszechniarki”, „zinteligentniały” w różnych stowarzyszeniach młodzieży wiejskiej”, zmotoryzowały się, zradiofonizowały się, upudrowały się, pantofelki z Nalewek, pończoszki ze strzałkami (za 1 zł. 70 gr. – para). Sługami być nie chcą, za mąż nikt ich nie bierze (bo morgów nie ma), bez karty rzemieślniczej sukienki szyć zabraniają, na wyrobek za złotówkę trza chodzić…

W końcu „panienki nasze” – Poredówna, Abramkówna i Pieńkoszówna – wyjdą za mąż za nędznych wiejskich wyrobników, za szewca pijaka i za starszego fornala ze dworu. Za sześć, siedem lat po ukończeniu szkoły 7-klasowej, nie poznamy ich nawet.

Brudne, wynędzniałe baby. Zapomniały nawet, że kiedyś dobrze śpiewały, rysowały i z matematyki piątki dostawały. Abramkówna już prawie nie pisze (analfabetyzm wtórny!)… Była u mnie dziś w kancelarii adwokackiej. Błagała, żebym darmo bronił jej męża, który ma drugą sprawę o kradzież. Zgodziłem się, bo przyniosła kartkę od księdza…

* * *

W osadach i małych miasteczkach – jeszcze gorzej.

Te wszystkie córki świnobójców, restauratorów, sklepikarzy, handlarzy, co to z nabiałem jeżdżą, co to pieczywo na jarmarkach sprzedają, te mieszczaneczki ,,elegancko ubrane” z 6-cio lub 7-klasowym powszechnym wykształceniem, które w domu tylko od biedy fizycznie pracują, te to zupełnie są wykolejone.

Panienki Warszawę znają, radia słuchają, przy gramofonach z sierżantami tańczą, kawę z rana piją, pończoszki, jak rejentowa lub doktorowa, noszą…

Za chłopa nie wyjdą, za stolarza nie chcą, o urzędnikach marzą…

Ale w gminie już wszyscy urzędnicy żonaci, na poczcie żonaci i posterunkowi z przodownikiem też żonaci.

I rozpacz wówczas, i melancholia i moralność na tym bardzo cierpi.

Dawniej o półdziewictwie autorki rosyjskie, jako sensację, niekiedy powieści pisały.

Dziś, jak twierdzą lekarze, adwokaci i księża, półdziewictwo stało się obiawem nagminnym.

Kiedy to „wszystko można, tylko tego – nie”. Bo o hipotekę wobec męża jeszcze tu dbają…

* * *

Powiadają i piszą, że w Polsce należy wytworzyć mocny konserwatywny, bogobojny stan średni. Stan drobnokupiecki, lub drobnomieszczański. Ale ten stan jakoś nie chce się tworzyć. Wstydzi się straganu, lady sklepowej, szyldu krawieckiego. „Wspina się wzwyż”. Zegarek składa podanie, żeby nazywać się Zegarskim, a Guz i Bąk sama dawno przerobili siebie na Guzikiewicza i Bąkowskiego. Mam tu jednego ziemianina, który twierdzi, że ma receptę na to, żeby w Polsce nigdy rewolucji nie było.

– Trzeba – powiada – szlachectwo w Polsce przywrócić i tytuły bez liku rozdawać!

Cudowny środek, bo nic nie kosztuje. Przeciwnie – jeszcze za to zapłacą. Guzikiewicze i Bąkowscy…

Tygodnik literacko-artystyczny i polityczny o orientacji narodowo-katolickiej. Założony i redagowany przez Stanisława Piaseckiego, powstał w 1935 roku na bazie cotygodniowego dodatku literackiego do związanego z ONR dziennika „ABC”. Propagując hasła nacjonalistyczne i antysemickie, atakował kręgi liberalne i socjalistyczne oraz sanacyjne. Pismo było uważane za prawicową alternatywę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, a publikowali w nim min. Jan Mosdorf, Jan Dobraczyński, Józef Kisielewski, Alfred Łaszowski, Adolf Nowaczyński, Jerzy Zdziechowski, Karol Zbyszewski, Karol Irzykowski, Jerzy Andrzejewski czy Bolesław Miciński. Współpracownikami byli także Jerzy Waldorff oraz Tytus Czyżewski. Pismo było często cenzurowane i konfiskowane. Ostatni numer ukazał się 3 września 1939 roku.

Close