Nawet PAT, nie ośmiela się twierdzić, że kochamy bardziej naszych dostojników niż Anglicy swoich. Niedawno króla Jerzego zwiedzającego fabrykę skarpetek powitali robotnicy chóralnym okrzykiem:
– Niech żyje stary Jędrusza!
Pisma angielskie podały ten okrzyk grubymi czcionkami jako radosny dowód popularności młodego króla.
A pisma amerykańskie pod fotografią jakiegoś niemianowanego burmistrza ściskającego dłoń prezydenta Roosevelta drukują i burmistrzowską mowę powitalną:
– Servus stary kartoflu!
Nasi dostojnicy chyba się nie urodzili w cylindrze, z nożyczkami do przecinania wstęg wystawowych w ręku. Też – trzeba mieć nadzieję – mają dawnych przyjaciół, którzy ich szturchają w brzuch i mówią wesoło:
– He, he, ty stary draniu…
Można się tego tylko domyślać bo gazeta, która by opublikowała taką fotografię i taki dialog została by zrównana z poziomem morza.
W tym co złe jesteśmy wierni tradycji. Etykietalność mowy była w przedrozbiorowej Polsce zawsze szkaradna, obok Chin i Hiszpanii byliśmy pod tym względem najbardziej barbarzyńskim narodem na świecie.
Jeśli w dawnej Polsce pisywano listy do siebie po łacinie lub po francusku, to wcale nie przez pogardę dla ojczystego języka, lecz dla wygody. Syn zwracał się wtedy do ojca:
– Mnie wielce miłościwy sercem ukochany mości Panie Ojcze dobrodzieju…
Wydrukować to jeszcze uszło jakoś ale gdy się siadło do pisania, to powtarzać co chwila ten zwrot – męczyło i zabierało za dużo miejsca. I jak to odmieniać? Więc spróbowawszy raz i drugi młody szlachcic darł w pasji arkusik i zaczynał nowy list:
– Carissime pater!
I dobrze. I nikt się nie obrażał, Łacina i francuski nie znały tak zawikłanych zwrotów jak polski. Przecie to była cała nauka do kogo mówić: „Jaśnie Oświecony Panie!”, a do kogo zwyczajnie: „Jaśnie Wielmożny Panie!”. Śmiertelna obraza gdy się pomyliło, splątało. W momentach niezwykłej poufałości syn mówił do matki: „pani matko!” nie na żarty, ale zupełnie serio rodzeństwo wołało do siebie: „Wielmożny panie bracie! Czcigodna pani Siostro!”
Trochę dziś ukróciliśmy tytułoszał, ale przebrzydły „pan” został – na wieki zapewne. Czy to nie można zirytować się, słysząc jak dwa głuptasy rozmawiają:
– Dzień dobry panu; jak się pan miewa? Co u pana słychać? Czy to prawda, że pańska małżonka fajtnęła?
– Chwała Panu Bogu pan ma złe informacje, niech mnie pan odwiedzi, zobaczy pan, że mylnie pana poinformowano.
Cudzoziemiec nie może się nigdy nadziwić: – Jakto? Boga tytułujecie tak samo jak swego stróża: pan! To szczyt demokracji…
A ten Anglik co siedząc w towarzystwie powtarzał ciągle w kółko: „pan, pan, pan!” i był przekonany, że prowadzi ożywioną konwersację po polsku, nie był wcale taki tępy. Skrzek gardłowy nie powtarza się tak jednostajnie w dźwiękach wydawanych przez papugę jak słowo „pan” w rozmowie Polaków.
Francuzi piszą po prostu: „kanalia Blum!” U nas napisanie: „minister Bubas”! uważano by za skandal. Trzeba pisać: „pan minister Bubas!”
Jakże drażniąca jest lektura gazet upatrzonych literami „p” przed każdym nazwiskiem. Co za sens pisać:
„Wywody p. X są pozbawione logiki. Pan X jest niepoczytalny. Ma rację p. Y gdy zarzuca p. B oszczerstwo, a przecie p. B cytuje tylko p. X.”
Sto razy lepiej brzmi: „X jest świnia!”, niż: „pan X jest świnią!”
Jakiś plutonowy żalił się w „Polsce Zbrojnej”, że oficerowie mówią do niego w biurze: „wy!”, a do woźnego: „pan!” Cóż to on gorszy od woźnego? Dlaczego tak mu ubliżają, tak go postponują? Granat rozrywający mu obie nogi mniej by go zmartwił niż to: „wy!”
Z nienawiści do Rosji nie znosimy formy „wy”. Uważamy ją za szpetną, niegrzeczną, bezmyślną, niepotrzebną. Tylko dlatego, że istotnie przypomina rosyjski język.
Więc pewnie zostaniemy przy tym naszym komicznym: „pan!”