Wrzesień, 1794 r.
Moskale i Prusacy odparci, oblężenie zdjęte, Warszawa wolna. Kościuszko po 6 tygodniach śpi po raz pierwszy rozebrany. Stolicy nic nie grozi bezpośrednio, cała troska Naczelnika jest skierowana na Dąbrowskiego w Poznańskim, Mokronowskiego na Litwie i Sierakowskiego na Polesiu. Codzień odbiera od nich kuriery, wysyła im rady i rozkazy.
Kościuszko idzie do Łazienek i spotyka wygrzewającego się na słońcu Stanisława Augusta. Kościuszko kłania się uprzejmie, całuje króla w rękę i mówi:
– Dąbrowski mi donosi, że wyparł załogę pruską z…
– Tak, tak, to bardzo szczęśliwe, ale ja…
– Sierakowski posunął się pod Kobryń, Suworow następuje i…
– Wybacz, mości Naczelniku, ale tak rzadko cię widuję, a siła arcyważnych spraw mam ci do zakomunikowania, może wpierw o nich porozmawiamy, a później o tych drobiazgach.
– Słucham Waszą Królewską Mość!
I Stanisław zaterkotał: dlaczego jego ex-adiutanci Kirkor i Deskur nie awansują – to nieprzyzwoite; podobno przyszła z Paryża rycina, wyobrażająca Kościuszkę, wznoszącego miecz z napisem: „nigdy się nie splamię obroną monarchów” – trzeba czym prędzej zniszczyć to paskudztwo; umarł biskup lubelski – niechże Naczelnik nie desygnuje tam nikogo, bo on – Stanisław – już obiecał beneficja swemu kapelanowi; żona jednego z jego kamerdynerów jest w Kozienicach w niewoli rosyjskiej – czy nie można by ją wymienić na jakiegoś moskiewskiego generała; rodzina królewska chciałaby uciec z Warszawy -trzeba jej to ułatwić; Rada Najwyższa Narodowa nie okazuje jemu – Stanisławowi – należytego szacunku, nie zasięga jego opinii – to niedopuszczalne; szkatuła królewska jest pusta, wszystkie pieniądze idą na wojsko – więc więcej się dba o byle żołnierza, niż o niego – Stanisława!!
Kościuszko zapewnił, że uczyni, co w jego mocy, by króla zadowolnić: dawnym adiutantom da awans – choć to nicponie; rycinę każe spalić – ale nie słyszał wcale, by taka przyszła; beneficjami ani myśli się zajmować – niech król je rozdaje komu chce; zaproponuje Fersenowi wymianę jakiegoś oficera za żonę lokaja; nie może zmusić Rady do konferowania z królem, ale szacunek jej poleci; będzie baczył, by królowi na niczym nie zbywało. Na zakończenie rzekł:
– Mam i ja jedną wielką prośbę do Waszej Królewskiej Mości, właśnie z nią tu przyszedłem.
– No…
– Wasza Królewska Mość ma znakomite mapy kraju. Przy obrotach wojennych dokładne mapy, to połowa zwycięstwa, a my posługujemy się starymi śmieciami. Dla dobra ojczyzny usilnie proszę o pożyczenie mi tych map.
– Waszmościny jeniusz więcej znaczy niż moje mapy. W obozie pobrudzą się, zniszczeją, będziecie je szpilkami nakłuwać. 20 lat zabiegałem o nie, jeometrom płaciłem. Podczas podróży są mi niezbędne, bo nimi kieruję się gdzie na obiad, gdzie na nocleg zajechać.
– Rozumiem Waszą Królewską Mość, ale od dobrych map wygranie bitwy, los ojczyzny może zależeć…
– Dam ja waćpanu co innego, ale map naprawdę nie mogę.
I Kościuszko wrócił do swego obozu na Mokotowie z próżnymi rękoma.
Październik, 1794 r.
Suworow stoi w Brześciu, Fersen przeprawił się na prawy brzeg Wisły, koło Kozienic, połączenie tych dwóch armii jest kwestią najwyżej 2 tygodni. Kościuszko decyduje się po męsku: trzeba natychmiast uderzyć na Fersena, znieść go. Gdy zejdzie się z Suworowem, będzie to zbyt wielka siła.
Kościuszko pędzi z wiernym Niemcewiczem do Okrzei, do obozu Sierakowskiego. Stawia się tam i Poniński, dowódca korpusu rozłożonego o 25 wiorst stąd, nad Wieprzem.
Rada wojenna!
Kościuszko wykłada swój plan: na czele korpusu Sierakowskiego, liczącego 5000 ludzi, ruszy w stronę Wisły na spotkanie Fersena. Moskwiciny zechcą może uciekać na południe, za Wieprz – zagrodzi im drogę Poniński. Dlatego korpusy te nie zejdą się aż w obliczu nieprzyjaciela. Kto pierwszy zdybie Fersena – wybierze mocną pozycję, okopie się, wezwie drugiego w sukurs. Rada wojenna aprobuje. Otyły Sierakowski – mający się za wielkiego strategika, bo jako instruktor w korpusie kadetów przeprowadzał udane manewry z chłopcami na podwórku, Kamieński o sumiastym wąsie – mężny do szaleństwa, gdy nietrzeźwy, świeżo promowany na generała olbrzymi Kniaziewicz, chytry jak mucha, lubiący sobie pokoloryzować Litwin – brygadjer Kopeć, Poniński – syn największego złodzieja, kochający więcej ojca-szuję, niż ojczyznę – wszyscy uznali plan Naczelnika za doskonały, przystali nań bez sprzeciwu.
Poniński wrócił do swych 4000 żołnierzy nad Wieprz, a korpus Sierakowskiego ruszył w stronę Wisły.
MAPY, ZŁE MAPY!
W Korytnicy przyłączyły się do Kościuszki 2 pułki, wysłane z Warszawy – 2000 ludzi. Mała armia idzie dalej na poszukiwanie Fersena, wieczorem 9-go października wychodzi z lasu na wzgórze – hen, w dole widać błyszczące w zachodzącym słońcu bagnety. Słychać szczęk, rżenie – tam Moskale!
Wojsko polskie roztasowuje się na pagórku, przed opuszczonym pałacem Zamoyskich, o parę wiorst od miasteczka Maciejowice. Moskale bez ogni, z bronią u nogi, sterczą całą noc w dole, w błocie…
Kościuszko nareszcie jest pewien swego; teraz mu Fersen nie ujdzie. Musi jutro przyjąć bitwę. Jutro zostanie zniesiony!
Szczuplutki Fiszer rozpina mapy, sztab pochyla się nad nimi. Oo, tu Maciejowice, tu Podzamcze i oni – a tam Białki nad Wieprzem, w Białkach Poniński. Równo 20 wiorst. Tak, Poniński jest o 20 wiorst od nich. W porządku.
W XVIII-tym wieku wojsko nie znało innych środków lokomocji jak drałować piechotą -i chodziło straszliwie powoli.
Kościuszko wiedział o tym doskonale. O 2-ej w nocy wysłał z Podzamcza gońca do Ponińskiego z krótkim rozkazem: „Przybywaj natychmiast”. Obliczał rzeczowo: konny goniec doręczy rozkaz najpóźniej o 5-ej rano. Poniński jest w pogotowiu, ruszy niezwłocznie. Będzie tu o 9-ej rano, o 10-ej, no idąc na czworakach nawet – będzie najpóźniej o 11-tej.
Kościuszko położył się spać, spokojny o losy bitwy. Nie wiedział, że mapy kłamały.
Białki są oddalone od Podzamcza o całe 5 mil, czyli 35 wiorst. Goniec pędził nawet prędzej niż to obliczał Kościuszko, bo mimo ciemnej, jesiennej nocy, zrobił 7 wiorst na godzinę (koło 10 zapewne w rzeczywistości – musiał nadkładać drogi, by ominąć kozaków), jednak rozkaz doręczył Ponińskiemu dopiero o 7-mej rano. Więc już z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do przewidywań Kościuszki.
Poniński ruszył bez zwłoki. Szedł sprężyście, najszybciej jak wówczas umiano. Ale 35 wiorst nie mógł ujść prędzej, niż w 7-8 godzin. I tak było to wielkim wyczynem, rekordem.
BITWA
Zaczęła się o 5-ej rano. Fersen miał 16.000 wojska, Kościuszko 7.000. Mimo tak nierównych sił, walczono do 12-tej w południe. Kościuszko przebiegał szyki, wołał:
– Odwagi! Trzymajcie się! Zaraz nadciągnie Poniński!
Daremnie spoglądał na skraj lasu. Nawet krowa żadna nie wyłaniała się stamtąd. Pusto. Nie nadchodziła pomoc – zbawienie.
Powolny manewr oskrzydlający Fersena był gotów w południe. Wtedy Moskale uderzyli z trzech stron na garstkę Polaków. Bitwa zamieniła się w rzeź. O 1-szej popołudniu było już po wszystkim, Fersenowi w pałacu Zamoyskich przedstawiano jeńców – Sierakowskiego, Kamieńskiego, Kniaziewicza, Fiszera, Niemcewicza… ciemne sołdaty z zabobonnym strachem wyciągały z rowu nieprzytomnego Kościuszkę…
Poniński słyszał z oddali kanonadę, rozumiał, że tam walczą, śpieszył, przynaglał -wszystko ucichło. O 10 wiorst od Podzamcza spotkał pierwszych rozbitków, kawalerzystów, którzy zdołali ujść spod kozackiego noża. Dowiedział się, że nie ma po co dalej iść. Skręcił, szerokim łukiem obszedł Maciejowice – ku Warszawie.
Poniński nie był zdrajcą. Zrobił wszystko, co w jego mocy. Kościuszko nie był matołem – obliczył dobrze, precyzyjnie.
Mapy skłamały. Złe mapy sprawiły, że 7000 bohaterów ginęło wobec przemożnej hałastry, a 4000 świeżego, dziarskiego wojska daremnie śpieszyło na pomoc.
Z dobrymi mapami króla Kościuszko nie omyliłby się tak grubo, nie doszło by do katastrofy.
W rok później, jadąc do Grodna abdykować, Stanisław August układał marszrutę postojów, noclegów i obiadów wedle swych dobrych, precyzyjnych map.