Dzisiaj co drugi Polak wybiera się na Wystawę do Paryża, gdy przyjdzie co do czego pojadą Jędrzejewicze na dozorców kiosku polskiego i – na tym koniec. Olimpiada była w zeszłym roku za płotem, a jednak prawie nikt nie pojechał.
Gdy się nie jest Jędrzejowską, Beckiem lub konduktorem międzynarodowego sleepingu wyjazd zagranicę to marzenie opozycyjnej głowy. W teorii można, rząd nie zabrania, ale gdy się zacznie latać do starostwa, do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, do dozorcy domu, do Komisji Dewizowej, do komisariatu, do MSZ-etu, do PKU, do magistratu – odejdzie ochota. By otrzymać paszport na miesiąc trzeba ganiać, stać w kolejkach przed okienkami przez dwa miesiące, złożyć 120 podań i uzyskać 240 zaświadczeń. Władze stosują włoskie załatwianie, poco zabraniać poddanym wyjazdu – wystarczy uniemożliwić żądaniem metryki babki czy świadectwem zgonu wujaszka.
Czytając o tych coraz sprawniejszych środkach lokomocji zgrzyta się siekaczami. Można z Warszawy zalecieć w 6 godzin Douglasem do Paryża, w 36 Zeppelinem do New Jorku, w 20 minut balonem do stratosfery; transatlantyki, lux-torpedy, autocary, auta-gąsienice, ślizgowce, podwodniaki, motocykle – a w rezultacie jedzie się wołowym pociągiem do Wołomina na urlop.
Babcie nasze jeszcze jeździły końmi i landarą. Opowiadają dziś wnukom, co mają samoloty i expressy do dyspozycji, jak wygląda Rzym, Riviera, Szwajcaria i Szpitzberg -wszędzie były po pięć razy.
Młodzi są dziś tak spragnieni podróży, że patrząc na portret dziadka co za powstanie został zesłany na Sybir – szepczą:
– Jak się dziadzi udało! Był nad, Bajkałem i na Kamczatce…
Każą się nam entuzjazmować wyczynami lotników. Co nam z nich? że Japończycy przelecieli z Tokio do Londynu w 94 godziny i że w razie wojny będą wzajemne naloty bombowców. Bo na spacer, do Włoch np. to nikt nie poleci. Nie starczy czasu. Przecie pozwolenie na taki lot pięciogodzinny trzeba by wyrabiać przez 5 miesięcy.
Przed wojną, w tej okropnej, pokrytej despotycznymi, tyrańskimi monarchiami Europie nie trzeba było żadnych dowodów osobistych, żadnych świadectw moralności od stróża, zezwoleń dewizowych od ministra. Sienkiewicz opisuje jak dłubał w nosie w redakcji gdy wtem wszedł wąsaty szlachcic.
– Jadę dziś wieczorem do Ameryki! – oświadczył.
– A dlaczegóż i ja nie miałbym pojechać? – pomyślał Sienkiewicz.
Spakował kuferek i rzeczywiście pojechał. Powstały stąd te cudowne, pełne dowcipu i pogody listy z Ameryki. Dziś, po półrocznym tupotaniu za wizami, pozwoleniami, świadectwami czy mógłby Sienkiewicz pisać pogodne korespondencje? Wykluczone choćby dlatego, że zamiast zwiedzać Amerykę musiałby – kurować w sanatorium rozklekotane urzędami nerwy.
Tępa carska Rosja wymyśliła dwie rzeczy: samowar, który wszyscy podziwiali i paszport, z którego wszyscy się wyśmiewali. Z właściwą światu logiką przyjął się wszędzie nie samowar lecz paszport.
Co tu zresztą mówić o zagranicy kiedy we własnym kraju nie można zrobić dwóch kroków bez meldunku, bez wypisania w księdze curriculum vitae.
Szwendając się w zeszłym roku po Polsce, nocując co dzień w innej karczmie, a nie mając dowodu osobistego musiałem co wieczór wypełniać kilkanaście rubryk – dla użytku policji.
– Czy to konieczne? – pytałem właściciela.
– Oczywiście. Zanoszę to na posterunek oni przepisują, wiedzą kto jest w mieście…
W wielkiej pasji wypisałem w Kruszwicy:
Wyznanie – buddysta.
Wiek – 99 lat.
Stan rodzinny – obsługujący 12-osobowy harem.
Zawód – baletmistrz.
Wykształcenie – Sorbona i wyższe kursa tresury psów nierasowych.
Skąd przybył – z bieguna wschodniego.
Dokąd się udaje – do Timbuktu.
Jakimi językami włada – tylko żargonem.
Stosunek do służby wojskowej -generał w służbie czynnej.
Imiona rodziców – cesarzowa Eugenia i Mikołaj Kopernik,
Stan majątkowy – właściciel kopalni zegarków na Helu.
Nazajutrz zapytałem właściciela hotelu:
– No co meldunek? dobrze wypełniony?
– A dobrze, tylko pan przodownik się gniewał, że pan nie wpisał nazwiska panieńskiego matki. To bardzo potrzebne, może pan teraz wypełni…
Pożyteczny wynalazek te paszporty.