Nareszcie wiemy, co znaczą te święte, dogmatycznie powtarzane słowa. Dotąd znaliśmy je tylko z broszurkowych ewangelii, wiecowych przykazań, agitacyjnych wykrzyków; obecnie widzimy je wcielone w życie, urzeczywistnione w praktyce. „Dyktatura proletaryatu” znaczy w Rosyi: pogromy, rabunki, pożogi, gwałty, masowe mordy; w Niemczech – schaotyzowanie wszystkich stosunków społecznych, krwawe walki jednako uprawniających się do tej godności „dyktatorów proletaryatu”, zupełna niemoc w przywróceniu ładu i warunków spokojnej pracy a w związku z tem wszystkiem potęgowanie nędzy klas ubogich; w Polsce – zamęt, rozstrój, bezład i bezprawie, próby nietolerancyi i gwałtów, wymysły, kłamstwa i oszczerstwa w uprzywilejowanej prasie, jątrzenie i podburzanie robotników a ostatecznie pogrążanie ich w coraz głębszej nędzy. Objawy zupełnie naturalne.
Nikt z rozumem i sumieniem nie zaprzeczy, że obecny stosunek kapitału do pracy jest sromotny i woła nie tyle o pomstę do nieba, ile o naprawę do sprawiedliwości. Z jednej strony znakomite umysłowe i materyalne uzbrojenie do zwycięskiej walki o byt, nienasycony i niemiłosierny wyzysk, rozpasany zbytek, zimne samolubstwo, z drugiej – niemoc umysłowa i materyalna, beznadziejna i wyczerpująca resztki sił praca, dusząca lub grożąca nędza, brak najprostszych dóbr i ubezpieczeń życia, wogóle niedola z całym orszakiem klęsk i utrapień. Społeczeństwa kulturalne ciągle dążą i niedługo dojść muszą do zniesienia tych krzyczących przeciwieństw, do wyrównania warunków życia i pracy wszystkich swoich członków i do pozostawienia między nimi tych tylko różnic, które im dała natura.
Ale pomiędzy wszelkiem piekłem i niebem rozwiera się tak szeroka przepaść, że jej najsprężystszym skokiem przesadzić nie można. Jak niema w ciele człowieka ani jednego organu, ani jednej komórki, któraby powstała samorzutnie, bez związku z innemi, tak niema w historyi ani jednej idei, ani jednej teoryi, ani jednej instytucyi, któraby wyskoczyła gotowa niby Minerwa z głowy Jowisza. W życiu społeczeństw nie istnieją gwałtowne rzuty i przerzuty, istnieje tylko nigdy nieprzerwany rozwój. Najpotężniejsze i najdalej w przyszłość sięgające wylewy rewolucyi, po wyczerpaniu energii swego rozpędu, muszą cofnąć swe fale do granic łożyska rozwojowego i w niem zamknąć osiągnięte zdobycze.
Naród polski jest masą, w której ludność wiejska stanowi tak ogromną przewagę liczebną (76%), że gdyby chciała i umiała objawić zgodnie swoją wolę w wybranem przedstawicielstwie, nie dopuściłaby do władzy żadnego innego żywiołu. Ludność ta jest, z bardzo nielicznymi wyjątkami, konserwatywna, przeciwna socyalizmowi i patryotyczna. Antisocyalistyczną i narodową jest również w większości inteligencya wiejska i miejska, przemysłowcy, kupcy (z wyjątkiem Żydów) i urzędnicy. A jakkolwiek obliczać będziemy sumy ogólne i stosunki procentowe tych klas, zawsze wypadnie, że one obejmują w Królestwie Polskiem około 10 milionów (na 13 milionów całej ludności). Według obliczeń z r. 1913 suma robotników fabrycznych wynosiła około 316,000 a hutniczo-kopalnianych około 25,000. Przypuściwszy, że 200,000 jest zorganizowanych socyalistycznie i że drugie tyle doliczyć trzeba z proletaryatu niefabrycznego, tedy około 400,000 – dorzućmy jeszcze 100,000 – czyli pół miliona stanowi ów zastęp, w imię którego występują, przemawiają, działają i chcą rządzić niepodzielnie „dyktatorzy proletaryatu”. Innemi słowy: dwudziesta druga (po odtrąceniu Żydów) część narodu chce narzucić swą wolę całemu narodowi. Ci socyologowie a double face, którzy, piętnując u burżuazyi gwałty, nietolerancyę, żandarmów i cenzorów, dorwawszy się do władzy, wprowadzają gwałty, nietolerancyę, żandarmów i cenzorów, ze szczególną natarczywością domagają się wszędzie „samookreślenia”, ale gdy społeczeństwo chce „samookreślić” swoją większością rząd, uważają to za „reakcyę”, skazaną na zagładę przez „dyktaturę proletaryatu”.
Wszelka dyktatura zarówno Cezarów, jak niewolników, jest wstrętna; można jednak jeszcze do pewnego stopnia pogodzić się z panowaniem rozumu, nigdy z panowaniem ciemnoty. Ale trzeba przyznać, że w „dyktaturze proletaryatu” nie chodzi o proletaryat, tylko o dyktaturę. Pomiędzy demokratyzmem rozwojowym a socyalizmem ordynarnym zachodzi ta kardynalna różnica, że pierwszy chce zniszczyć proletaryat i wcielić go w klasy obecnie burżuazyjne, t. j. duchowo i materyalnie najzupełniej uposażone, drugi zaś chce go zachować i to zachować w stanie podatnym do rewolucyonizowania. Ten ostatni występuje wszędzie tam, gdzie masy robotnicze kierowane są nie przez swoich własnych przewodników, ale przez wichrzycieli z zewnątrz do nich przyczepionych i niemających z niemi nic wspólnego. Gdziekolwiek na czele proletaryatu stoją rozumni, uczciwi i energiczni proletaryusze, tam on wywalcza sobie ciągłe i trwałe zdobycze; gdzie zaś mu przywodzą burżuazyjni agitatorzy, tam kręci się w zaczarowanem kole ustawicznych, przeważnie bezmyślnych strejków, które, pomimo ostrego przebiegu i chwilowych zwycięstw, nie zmieniają położenia i nie wyprowadzają biedaków z nędzy. Porównajmy ilość bezroboci, zatargów, awantur, wywożenia dyrektorów w taczkach, niedorzecznych wymagań z ich rezultatami a dostrzeżemy uderzająco nieproporcyonalny stosunek pomiędzy wysokością żądań a nizkością osiągniętych wyników. Robotnicy, którzy podczas strejku kazali sobie płacić gubernatorskie pensye, po kilku miesiącach otrzymują tak mało, że nie mogą wyżywić kilkorga dzieci. Agitatorzy różnych odcieni, mniej dbający o rzeczywistą poprawę doli proletaryatu, niż o jego a raczej o swoją „dyktaturę”, pobudzają go do coraz wyższej licytacyi żądań aż do bezwzględnej niemożliwości ich zaspokojenia, bo im chodzi przedewszystkiem o podtrzymanie wrzenia i waśni, z których czerpią siłę swego stanowiska, wpływu i działania.
Przypominają oni rosyjskich komisarzów włościańskich, którzy zawsze przyznawali chłopu racyę w sporze z panem, ośmielali go do najdziwaczniejszych, często śmiesznych pretensyi i na tej chronicznej kłótni opierali racyę swego urzędu.
Wobec zupełnej ruiny naszego przemysłu, zniszczonego przez Niemców, zamiast umiarkować wymagania, któreby umożliwiły jego wskrzeszenie, słyszymy o takich postawionych przez „partye” warunkach, że przemysłowcy nie chcą nawet mówić o restauracyi i uruchomieniu fabryk. Czyli: proletaryat ma dyktaturę, ale nie ma chleba.
Dążność agitatorów polskich do utrzymania warstwy robotniczej na poziomie nizkiej kultury, zdradza się w całej ich obsłudze i obronie proletaryatu. Według nich byłoby to niewłaściwem i nieprzystojnem, gdyby oni od niego i do niego przemawiali językiem przyzwoitym, wywodem rzeczowym i rzetelnym. Podczas gdy w prasie socyalistycznej angielskiej, francuskiej a nawet niemieckiej, pomimo ostrego zaznaczania antagonizmu i walki klas społecznych, w najradykalniejszych wystąpieniach brzmi ton poważny, w tutejszej rozlega się najordynarniejsze chamstwo, potwarze, wymysły a nadewszystko bezczelne kłamstwo.
Polemiści, walczący tymi karabinami maszynowymi, mniemają, że, gdy wystrzelą rzęsisty ładunek pocisków błotnych, nie tylko dokuczą przeciwnikowi, ale podobają się „towarzyszom” i spotęgują ich „dyktaturę”.
Nie jest to zdarzeniem przypadkowem, że Żydzi, którzy w innych dziedzinach wiedzy tylko wyjątkowo zajmowali pierwszorzędne stanowiska, w socyalizmie są głównymi mistrzami, apostołami i fanatykami. Marx mógł urodzić się tylko wśród nich, bo tylko Żyd, człowiek bez ojczyzny, bez ustalonego narodu, mieszkaniec Centralnego Hotelu, Międzynarodowego pociągu, oceanowego okrętu, mógł stworzyć teoryę tak zupełnie wyzutą z uczuć narodowych. Przynależność i miłość do społeczeństwa, wśród którego się żyje, wogóle patryotyzm nie jest wcale u Żydów nawet zdarzającą się dość często czterolistną koniczyną, lecz jeżeli nie kwiatem paproci, która nie kwitnie nigdy, to kwiatem co najwyżej Victorii regii, która kwitnie bardzo rzadko. Socyalizm jest właściwie nowoczesnym mozaizmem. Dlatego Żydzi tak skwapliwie, zuchwale i bez skrupułu burzą najwspanialsze i najściślej z życiem narodu związane instytucye i pomniki jego kultury. Oni ich nie rozumieją, nie kochają, więc nie cenią, oni nie patrzą na nie miłującem okiem patryoty, ale zimnem okiem podróżnika lub nienawistnem obcorasowego fanatyka. Tak rozbić, zniszczyć, rozbestwić, obryzgać krwią i zhańbić zbrodniami wielkie państwo, jak bolszewizm Rosyę, mogła tylko żydowska dyktatura proletaryatu.
Tę panującą nam dziś samowładczo dyktaturę moglibyśmy szczerze błogosławić za to, że, ujawniwszy niemoc i tyranię, okazała narazie swą wartość i uwolniła nas może na długo od swych dobrodziejstw, gdyby nie szkoda, jaką nam wyrządziła w stosunkach zewnętrznych. Wyobraźmy sobie, że koalicya, która rozpoznawać będzie nasze żądania i określać nasze stanowisko wśród państw europejskich, ujrzała w nas naród zwarty, mocno zorganizowany, prawidłowo w odzyskanej swobodzie funkcyonujący, świadomy swoich własnych praw i zadań – jak życzliwie rozstrzygnęłaby sprawę polską! Tymczasem pomyślmy, co ona nam przyznać zechce, spostrzegłszy jakąś zawichrzoną i skłóconą gromadę, jakiś krzykliwy jarmark kilkudziesięciu garstkowych stronnictw, a wśród tego jakąś półdziką azyatycką masę, domagającą się własnego narodu w cudzym narodzie, własnego domu w cudzym domu, a wszystko to razem pod władzą jakiejś ustawicznie wiecującej, wrzeszczącej, paraliżującej życie społeczne dyktatury proletaryatu! Co ta koalicya powie o nas i co powie równocześnie o zjednoczonych, zharmonizowanych Czechach!