I
Cofnijmy się w przeszłość o lat 10 lub 20, pod ołowiane niebo rosyjskiego caratu: i spytajmy, czem był Żyd w świadomości, a raczej w instynkcie ludu rosyjskiego?
Niebylejakiego trzeba na to wysiłku wyobraźni, niebylejakiego natężenia woli, aby przeskoczyć w myśli ten krwawy, wysoki próg historji, który się zowie rewolucją rosyjską, a który słuszniej, być może, należałoby nazwać rewolucją w Rosji.
Czem był Żyd w instynkcie chłopa rosyjskiego? Zmorą nienawiści, motywem pościgu, świadkiem i świadectwem najgłębszej poniewierki ludzkiej.
Żyd był chronicznie, wiecznie jątrzącą się w duszy rosyjskiej pobudką okrucieństwa i pogardy człowieka wobec człowieka: nad głową Żyda w Rosji, ściganą z pokoleń w pokolenia, skupiała się wszystka jej ludu rozpacz i beznadziejność: przekleństwo, które szarpało się i wyło w wybuchach własnej bezsilności.
W ciągu XIX stulecia nie było w Rosji ruchu, nie było ruchawki ludowej, któreby nie konały w kałużach krwi żydowskiej; a ileż było takich, które z tej krwi wschodziły?
To wszystko, co w swej doli i niedoli chłop rosyjski dźwigał, jako udrękę i krzywdę, co wżerało się w jego uznojony kark, w oczach jego przybierało postać Żyda. Żyda, który przybył niewiadomo skąd i, choć oddawna mieszkał na tej samej ziemi, był istotą obcą i niezrozumiałą. Nawet osiadając na roli, nie stawał się rolnikiem; nawet imając się przemysłu, nie stawał się wytwórcą; jego drobny handel bywał tajemnicą, ale zato pieniądz był w jego ręku bronią i orężem; jego zaś pomoc stawała się ruiną.
Chłop bowiem rosyjski, przeklinając Żyda, skazany był jednocześnie na jego pomoc. Niedość, że gardził nim; musial się przed nim upokarzać. Imperjum Aleksandrów i Mikołajów, pochłonięte snami o podbojach nad Pacyfikiem, o drodze do Carogrodu, nie pomyślało o tem, aby udostępnić kredyt rolnikowi wiejskiemu; banki, które otwierano, były w rękach pańskich, w rękach ludzi możnych, którym chłop nie ufał, i którzy również nie czuli doń zaufania, obawiając się przyrostu jego siły i rozwoju jego wymagań. Żyd tedy był jedynym bankierem chłopa; on jeden miał odwagę pożyczania pieniędzy nędzarzom, odbijając koszty ryzyka na wyrachowanych zyskach. Wobec Żyda i dla Żyda wszelka rzecz posłużyć mogła, jako zastaw: jego nienasycona lichwa była pobłażliwa i wyrozumiała. Pieniędzy pożyczał on chłopu tak, jak udziela się pożyczki wrogowi, który zato oddaje się w niewolę, schylając szyję do jarzma, lecz wolne zachowując ręce.
I, oto, na takim podkładzie stosunków, wystarczało, aby jedno słowo rozżagwiło spór, aby jedno kłamstwo zmyśliło zbrodnię, a natychmiast z barłogu wspólnej poniewierki wspólna wybuchała tragedja. Wszystkie dłonie zaciskały się nagle, wszystkie pięści godziły w tego, który w oczach ludu był odwiecznym banitą, przez Boga wyklętym, przez cara nacechowanym.
Jakoż, poza progiem swego mieszkania, Żyd w Rosji był wszędzie samotnikiem i wygnańcem. Mógł być oskarżony o wszystko i każdemu oskarżeniu dawano wiarę.
To też w tej orgji despotyzmu, jaką były rządy carskie, pogromy Żydów były orgją jedynej w tem państwie wolności. Spuszczony z łańcucha tłum szalał, palił, rozbijał sklepy, zakłady, fabryki. Na nienawistnym dorobku lichwiarzy „uczył się” grabić to, co zagra* bione. Uczył się sprawiedliwość wymierzać rzezią i pożarami. Władze caratu patrzyły na te zbójeckie pohulanki i -milczały. Milczało również duchowieństwo rosyjskie. Niekiedy rząd, z krużganków obojętności, rzucał oprawcom jakiś uśmiech, który stawał się zachętą, lub żart, który bywał rozgrzeszeniem.
Tragedię znieprawiała farsa. Zbrodnia rozpełzała się w tłuszczy. Bezimienność pochłaniała zbójców i ofiary.
II
Któżby liczył ofiary? Wszak w Rosji nie było obywateli, tylko poddani. Żydzi zaś należeli do poddanych drugiej lub trzeciej klasy; do klasy, z którą Rosja urzędowa nie uważała za stosowne się liczyć, jakkolwiek nieraz mogła się jej obawiać.
Rosja urzędowa: cywilizacja gabinetowa, oblana morzem barbarzyństwa! Ta Rosja sądziła, że może spać bezpiecznie poza swojem ustawodawstwem, które odgradzało ją od Żydów, i które streszczało się w dwu zasadach: wszystkim wolno czynić to, czego nie zabrania ustawa lub rząd; Żydowi natomiast wzbrania się wszystkiego, na co szczególnego nie ma zezwolenia. Nie miał on prawu mieszkać, gdzie chciał, ani jeździć, gdzie mu się podobało. Miał zakreślone dla się ghetto, już nie w obrębie pewnych zaułków miejskich, ale w granicach pewnych prowincyj. Zakazy i ograniczenia zdawały się być przewidujące i skuteczne: dotyczyły nietylko ruchu i przestrzeni, sięgały w kategorje działalności. Żyd miał zamkniętą przed sobą karjerę oficera, urzędnika kolejowego, aptekarza; przesiewano go u wstępu do wszechnic, nie dopuszczano do magistratury sądowej; podejrzewano go, jako świadka w sądzie; lekceważono, jako obrońcę. Polityka go odtrącała; zawody i rzemiosła izolowały; jego ucieczką było dziennikarstwo, ale ucieczkę tę wytykano palcami. Gdy był ubogi, nie wierzono w jego ubóstwo; gdy był bogaty, bogactwo nie chroniło go od zniewag.
III
A oto korona sprzeczności: ten znienawidzony Żyd nie przestawał jednakże być groźny; poniewierany, uchodził za niebezpiecznego; bity i prześladowany, budził w prześladowcy postrach.
Skazany na zamykanie się w sobie, na przestawanie ze swoimi, zamienił życie swe w sektę i religję zamurował w sekcie. Osaczony nienawiścią, nauczył się sączyć nienawiść kroplami, jak drogocenną, niezawodną truciznę. Ponieważ zamykano przed nim szkoły, więc stworzył sobie oświatę własną w synagodze i – oto gorzka, paląca, jak wicher pustyni, złowroga i drapieżna namiętność zatopiła szpony w duszy pokolenia. Wygnany z polityki, jął wciskać się do niej skroś mroki i szczeliny spisków, zaszczepiając śród ideologów rosyjskich bunt rozkładowej abstrakcji, śmiercionośny jad dialektyki Talmudu, apokaliptyczną krańcowość rozstrzygnięć. Trapiony, oskarżany przez urzędy, nauczył się przekupywać urzędników, stworzył maestrję przekupstwa, kupował generałów i ministrów, handlował programami kierunków politycznych, wynajmował stronnictwa, mobilizował idee, wdzierał się w tajne archiwa, w tajne skarbce, w najtajniejsze zwierzenia. Na gruzach dumy i godności ludzkiej, w duszy Żyda, zakiełkowała i mogła była zakiełkować pycha demona.
Będąc niczem, Żyd uczuł, że może w Rosji bardzo wiele. I pod wpływem tego uczucia mógł był postawić sobie pytanie: dlaczegóż osiągnąwszy tak wiele, nie miałby się pokusić o… wszystko?
IV
I, rzeczywiście, Żyd w Rosji carskiej mógł był bardzo wiele. Ale podejmując swój władczy sen, popełnił straszną pomyłkę. Omylił się o cały świat swej duszy. Zapomniał, że jego potęga w Rosji płynęła tylko z bierności i ze zwyrodnienia środowiska, nie była potęgą i twórczością jego własnej duszy. Mógł był wiele, ale pod jednym warunkiem: aby sam przez się był niczem. Aby nie stanowił osobistości, ale pseudonim. Aby nie występował nigdy z twarzą własną, ale zawsze i wszędzie pod maską, która go kryła i która kłamała.
W służbie carskiej był wywrotowcem. W konspiracji wywrotowców – prowokatorem. W szeregach kapitalizmu bywał fermentem rewolucji. W przedsięwzięciach rewolucji reprezentował kapitał i finanse. Montował wojnę i pacyfizm. Zbroił do walki robotnika i rentjera. Finansował jednocześnie szubienicę katów i martyrologie ofiar. Ścigany przez innych, jął w końcu przed własnym uchodzić pościgiem.
Począł się dwoić między sobą a swojem przeciwieństwem. Aż w końcu przestał być sobą i pozostał już tylko swoją własną maską. Stał się bezosobisty i nieuchwytny, jak pieniądz. Jak pieniądz, ten wiekuisty pierwiastek wolności i kosmopolityzmu! Żywioł swobody i suwerenności Żyda!
Pieniądz nie lęka się pogromu: nie ulega nigdy konfiskacie zupełnej. Chroni się on do tych, którzy go miłują; ukrywa się wraz z nimi, przeistacza się w nich, staje się namiętnością, ideą, podbojem, triumfem.
W taki to sposób, Żyd, zwyciężony, przygotowywał w Rosji swe zwycięstwo. Wyobcowany ze społeczności aż po za kraniec pogardy, postanowił wrócić przez bramę triumfalną i zasiąść na miejscu najwyższem. Nie emigrował, trwał tam, gdzie prześladowano jego rodzinę, gdzie obracano w perzynę jego mienie; wiedział, że bracia jego stać będą zawsze przy nim, i po każdym pogromie rozpoczynał swą robotę z nieutrudzoną cierpliwością dusz chciwych, z nieludzką pokorą tych, którzy tłumią w sobie piekło uraz. Dla umiejących czekać przychodzi zawsze dzień odwetu. A Żydzi czekać umieją lata, wieki, tysiące i szeregi tysięcy lat.
Niepożyci, niezniszczalni, jak atomy, z których składa się historja, Żydzi przeszli przez wszystkie czasy i przez wszystkie kraje, mierząc dzieje świata okresami swej niewoli i gorączką swojej nostalgji.
V
Aż w końcu nadszedł dzień, na który czekali. Gdy ujrzeli, że największa z wojen dobiega szczytu przesilenia, że z Rosji dość wypłynęło krwi i że w pałacach carskich dojrzewa zdrada przeciw własnemu państwu, postanowili cara zdrajcę wyręczyć: ślepą bierność ludu, będącą piedestałem dla innych, obrócili w podnóżek dla siebie. Po karku żołnierza i robotnika wspięli się ku szczytom samowładztwa. Objeli w zarząd banki, przemysł, sprawiedliwość, więzienia i katownie. Ujęli w ręce dowództwo policji i wojska.
Ale nawet ku szczytom najwyższej władzy powlekli klątwę tej tragedji, która stała się tragedją ich losu. Posiadłszy wszystko, co dać może zewnętrzna potęga, nie mogą wejść w posiadanie własnej indywidualności, którą roztrwonili i utracili, zda się, nazawsze. A indywidualność, to – dźwignia i zasada twórczości; dźwignia i zasada dziejów.

Lew Trocki (Lejba Dawidowicz Bronsztejn), Karol Radek (Sobelsohn), Grigorij Zinowjew (Hirsz Apfelbaum), Lew Kamieniew (Rosenfeld)
Mogą oni w Rosji dzisiejszej wszystko. Ważą się na wszystko. Ale nie mogą pod własną twarzą własnego podpisać imienia, bo twarzy nie mają, a imion mają zbyt wiele. Ich twarzą jest maska, a imię jest numerem maski. Zinowjew, Jefremow, Kamieniew, Stiekłow, Trockij: maski, maski, maski…
Wyzuci z indywidualności, opętani kłamem, bez twarzy, bez oblicza duszy, pozostają jałowi w komnatach Kremlu, jak byli jałowi w suterenach ghetta.
I ponieważ nie potrafią nic stworzyć, więc nie potrafią też i nic naprawdę zniszczyć. Bo niszczy skutecznie ten tylko, kto na gruncie zniszczenia buduje.
A cóż pan Apfelbaum z panem Nachamkesem budują na gruncie zniszczonego caratu? Co budują na cmentarzysku dawnych pogromów? Cóż, choćby największym krwi nakładem, zbudować mogą Maski, oprócz Maskarady, krwawej, bardzo krwawej, ale Maskarady?
I czy można powiedzieć, że carat w Rosji został rzeczywiście przezwyciężony w tem, co stanowiło jego istotę? Czy lud rosyjski podźwignął się z łoża bezwstydnej bierności, czy wypracował w sobie heroizm, któryby nie był „heroizmem niewoli”? Czy sięgnął po własną mowę, po władzę stanowienia o sobie, po wyraz własnego oblicza?
Maski, które przesłaniają Rosję i które pochłonęły samo imię Rosji na rzecz anonimowej spółki sowietów, świadczą o czemś wręcz przeciwnem: świadczą, że dawny despotyzm żyje, żyje w okruchach tyraństwa, które zamaskowani dyktatorzy potrafili rozkraść, ale przezwyciężyć nie potrafią, bo sami są jego najszczerszym produktem.
W. Rzymowski