Rozmowa z przed dziesięciu lat
Szczęśliwy traf dał mi możność w pierwszych dniach wojny europejskiej w r. 1914 rozmawiania w Krakowie z Josephem Conradem.
Poinformowany o pobycie wielkiego pisarza, który jechał właśnie do krewnych na pogranicze Kongresówki, złożyłem mu wizytę w „Grand Hotelu”, gdzie się zatrzymał. Przyjął mnie nadzwyczaj uprzejmie, odrazu wprowadzając w atmosferę szczerości i serdeczności. Dowiedziałem się, że przybył z synem, Borysem (to rosyjskie imię nadał Conrad synowi na pamiątkę serdecznego przyjaciela swego ojca; drugi syn nazywa się John), zaproszony w gościnę, po dziesięciu latach nieobecności w Polsce. Syn Conrada, niestety, wcale nie mówi po polsku. Conrad przyjechał do kraju, gdyż chciał – jak mówił – pokazać synowi ojczyznę.
– No i powiedz pan, – rzekł Conrad, – po tylu latach wybrałem się do Polski i zastaję ją w objęciach wojny. Nie mogę wyruszyć z Krakowa do krewnych!
Było to na dzień przed ogłoszeniem mobilizacji w Austrji, kiedy komunikacja z Kongresówką została przerwana, a z pogranicza nadchodziły ponure wieści o wysadzeniu mostów koło Trzebini.
Zapylałem go, czy Anglja interesuje się naszemi sprawami, czy ogół wie co o Polsce?
– Bardzo mało! Głucho tam o nas – rzekł Conrad. – Anglikom cały świat przesłaniają Niemcy. O Polakach wiedzą tylko tyle, że po bohatersku przelewali krew w walkach o niepodległość w latach 1831 i 1863. Te czyny dotąd imponują Anglikom.
Mówiłem mu tedy, że od roku 1904 weszliśmy w nowy okres rozwoju narodowego i że żyjemy życiem intensywnem – pod względem politycznym, społecznym i kulturalnym. Conrada specjalnie interesowały te rzeczy i słuchał mego opowiadania z ogromną uwagą.
Zapytałem go, czy nie nosi się z myślą napisania jakiejś pracy na tle polskiem? Wszakże dał tak groźny a wstrząsający obraz ostatniej rewolucji w Rosji i oświetlił ją z całkiem oryginalnej strony.
– Nie, – odparł, – nie mam zamiaru napisania powieści o Polsce. Nie znam dokładnie spraw i stosunków polskich. Rosję znam nieco lepiej. Znałem bardzo wielu Rosjan w Szwajcarji, gdzie długo mieszkałem.
– Czy zna pan literaturę rosyjską?
– Znam z przekładów angielskich. Lecz jest mi duchowo daleka. Jestem z krwi i kości Europejczykiem. Nie lubię pisarzy rosyjskich, gdyż są mi obcy, i obcy jest mi ich pogląd na życie. Tołstoj to dobry pisarz, ale dla bardzo jeszcze młodych ludzi… To jego ciągłe moralizowanie… Nic nie mam przeciwko morałom, ale jeżeli mi je wciąż, przy każdej okoliczności, pchają do gardła, – nie chcę ich! Albo Dostojewski. To Francja uczyniła go modnym. O Dostojewskim za lat dziesięć Europa zupełnie zapomni. Moda!
– A Turgieniew?
– Turgieniew? O tak! Cenię go wysoko. Jest to prawdziwy artysta. Czci go również Anglja, która, nawiasem mówiąc, posiada doskonałe przekłady jego pism.
– A czy zna pan najnowszą literaturę polską?
– Niestety, mało. Nie miałem możności poznania. Zato całym pietyzmem otaczam dawne polskie piśmiennictwa, Krasińskiego, Mickiewicza i Słowackiego. Wychowałem się i wykształciłem na nich. Pisarzy polskich dzisiejszych nie znam prawie zupełnie. Czytałem tylko Żeromskiego „Dzieje Grzechu” i „Popioły”. „Popioły” to wielka rzecz! Potęga słowa i obrazów. To niezwykły twórca.
– A czy dzieła pisarzy polskich są chętnie czytywane w Anglji? Kogo zna Anglja z naszych pisarzy?
– Tylko Sienkiewicza. Jego „Quo Vadis” jest jedną z najpopularnieszych książek w Anglji i Ameryce.
– A kto z Anglików jest ulubionym pisarzem pana?
– Dickens! Nikt mu nie dorówna. Jest to autor wspaniały. Co za znajomość życia. Co za humor! Dickens – to z krwi i kości Anglik. Dickens – to cała Anglja!
– A Thackeraya czy nie tyle pan ceni?
– Owszem, ale to już nie to! Niema on w sobie tyle miłości ludzkości co Dickens. Jest złośliwy.
– A jakie jest zdanie pana o Bernardzie Shaw?
– Bernard Shaw? Nie cenię go zbytnio. Nie jest to głęboki pisarz. Wieczne stawanie na głowie stało się dlań poprostu sportem. Żyje paradoksem. Gdyby nie to, że jest istotnie dowcipny…
Zbliżał się koniec rozmowy. Zadałem jeszcze tylko kilka pytań.
– Czy zna pan Warszawę?
– Byłem w przejeździe kilka godzin. Czułem tam życie bardzo żywe i nowoczesne. Chciałbym bliżej je poznać. Ale miły mi jest zawsze Kraków. Warszawa ma, sądzę, przyszłość przed sobą. Cóż, kiedy wszystko u nas zabija niewola…
Jeszcze kilka słów dorzuciłem mu o życiu i duszy Warszawy, o zmaganiach się z Rosją, o nadziejach, związanych z obecną chwilą.
Conrad słuchał mię uważnie, i jakiś dziwny dreszcz przebiegał po jego mężnej, niezwykłej twarzy. Czuło się wzruszenie w oczach, które niejednokrotnie śmierć na oceanach widziały.
– Do widzenia, – rzekłem. – Chciałbym pana ujrzeć w Warszawie.
– W wolnej Warszawie, – dorzucił Conrad.
J. M.
* * *
Warto zaznaczyć, w uzupełnieniu powyższej rozmowy, że Conrad w czasie swego późniejszego pobytu w Zakopanem, miał sposobność zapoznać się bliżej z literaturą polską. Obok Żeromskiego, największy zachwyt wzbudził w nim, tak niedoceniany – nawiasem mówiąc – u nas, Prus, w którego najdrobniejsze utwory wczytywał się całemi dniami. Silne wrażenie wywarła na Conradzie także „Warszawianka”; wyraził się nawet, że chciałby przełożyć ten utwór na angielski (prz. red.).