JERZY SAWICKI

Polacy w Gdańsku pod rządami narodowo-socjalistycznemi

Gdańsk, w czerwcu 1939.

WIOSNA 1939 R.

Jesteśmy w Gdańsku, w roku Pańskim 1939, w miesiącu czerwcu. Dopiero teraz, ledwie przed tygodniem, bardzo spóźniona w tym roku wiosna, w całej krasie zawitała nad Bałtyk. Morze drzemie spokojne, senne, w oliwskim lesie kwitną jaskrawe, złociste żarnowce, wiosenny kwiat polskiego wybrzeża.

"Danzig ist Deutsch" - pocztówka propagandowa z 1939 roku

„Danzig ist Deutsch” – pocztówka propagandowa z 1939 roku

Pobliską szosą, zwącą się na całej swej długości, od Gdańska aż do granicznego posterunku polskiego w Kolibkach-Orłowie, Adolf Hitlerstrasse, mkną auta i autobusy, pełne spoconych, brunatnych S. A. Tysiące ich przybyły na ziemię gdańską z Prus Wschodnich na wielki, jeden z setek zjazdów partyjnych, zaszczycony obecnością samego „szefa sztabu” szturmówek Lutzego, odkomenderowanego przez wodza dla robienia nastrojów w Gdańsku. Wieczorem, na Długim Rynku, ozdobionym dwoma rzędami, sprowadzonych z Królewca, za zezwoleniem polskich władz celnych, pylonów, oraz fenomenalną ilością czerwonych flag ze swastyką, odbywa się apel bojówek. Pylony są oświetlane żarówkami oddołu, przewody poprzeciągano pod specjalnie w tym celu zrywanym brukiem ulicznym. Na szczycie ich widnieją wyrzezane z drzewa orły pruskie i swastyki; same pylony są utrzymane w kolorze buraczkowym. Reflektory oświetlają szeregi S. A. Mannów, z nabożeństwem wysłuchujących płomiennych słów mówców. Streszczanie przemówień zbędne. „Praniemiecki Gdańsk, wierność dla Wodza, niemiecka praca i narodowo-socjalistyczna miłość pokoju. Nadejdzie czas!”. Żadnych rewelacyj! To samo przecież powtarza się w Gdańsku od lat. Tylko że jeszcze przed kilku miesiącami mówiło się te rzeczy na zamkniętych zebraniach partyjnych, teraz krzyczy się o tem głośno, pod gwiaździstem niebem, wśród warkotu samolotów miejscowej, gdańskiej eskadry S. A.

Jeden tylko staroświecki dom na malowniczym Długim Rynku wyłamuje się z tej odświętnej solidarności. Jest ciemny, pusty, nie powiewa na nim żadna flaga. Gdy podejdziemy bliżej, odcyfrujemy bez trudu napis na niewielkiej tabliczce: „Filja Gminy Polskiej Związku Polaków w Wolnem Mieście Gdańsku – Świetlica Polska”.

*

Wczoraj policja polityczna przeprowadziła rewizje w wielu polskich mieszkaniach. Szukano nielegalnych pism, broni, której oczywiście nie znaleziono. Aresztowano całą rodzinę funkcjonarjusza poczty polskiej – ojca, matkę, syna, ucznia polskiej szkoły handlowej. W czasie procesji Bożego Ciała we Wrzeszczu obecni w tłumie agenci „Gestapo” zabrali kolejarza-Polaka. Z wagonu wyciągnięto 76-letniego staruszka-emeryta. Jedni z wielu. Powody nieznane, jak zwykle. Któż może wiedzieć, jakie motywy kierują postępowaniem wyrosłej ponad Senat, ponad partję, wszechwładnej „Gestapo”? Znowu poszły szyby w szkole polskiej, w kościele w czasie nabożeństwa; w paru mieszkaniach. Policja spisała protokół, i na tem koniec. Jak zwykle!

DZIEŃ POWSZEDNI

Gdańsk wcześnie budzi się ze snu, ten Gdańsk, który usiłuje żyć normalnie, pomimo i naprzekór obecnym jego władcom. W wykopach kolejowych, po niezliczonych rozgałęzieniach kierujących się ku portowi szyn, dudnią pociągi z węglem, toczą się czerwone węże wagonów P. K. P. W porcie zgrzytają dźwigi. Ryczą syreny statków. Port gdański nie przestaje ani na chwilę być portem polskim.

Przejeżdżający samochód ma chorągiewkę o połączonych barwach polskich i gdańskich: flaga Rady Portu. Po ulicach krążą listonosze poczty polskiej, przed czerwoną skrzynką przystaję samochód – taki sam jak w sąsiedniej Gdyni, Warszawie czy Krakowie. Grupa kolejarzy w polskich mundurach, nieufnie obserwowana przez „Schupo” w mundurze identycznym z mundurami policjantów w Berlinie czy Królewcu, omawia coś z ożywieniem. Pośpieszny warszawski, nie zatrzymując się na dworcu, mknie ku Gdyni. Drugi skład pociągu z Tczewa, przeznaczony dla Gdańska, przybędzie za kilka minut.

Szary tłum ludzki, milczący, małomówny, dąży do fabryk, warsztatów, biur. Wielu z nich nosi w klapach marynarek okrągłe znaczki ze swastyką. Ci pozdrawiają się wyciągniętą ręką, powtarzając sakramentalne: „Heil Hitler!”. Ale w tłumie, który wysypuje się na dworcu z pociągów podmiejskich, słychać wiele polskiej mowy. Dużo mundurków i czapek szkół polskich w Gdańsku, postawionych na wysokim poziomie, ściągających młodzież nawet z sąsiednich miejscowości w Polsce.

W kiosku „Ruchu” na dworcu nie można dziś dostać ani jednej polskiej gazety. Wszystkie pisma zabrano wprost z pociągu. Pan z cenzury, który dokonywa tej zwykłej, codziennej czynności, nie zna nawet języka polskiego. Wystarczy mu, gdy odcyfruje słowa Gdańsk, Hitler, Niemcy. Są tylko pisma dla dzieci, tygodniki sportowe i „Praktyczna Pani”. Nawet „Bluszcz” skonfiskowali.

Na koszarach policyjnych we Wrzeszczu powiewa flaga wojskowa Rzeszy z herbem Gdańska. Osobnik pełniący wartę przy bramie ma hełm bojowy i do złudzenia przypomina żołnierza. Taka to zresztą i policja, do której od pół roku powołuje się młodzież gdańską z poboru. Ale skoro przejeżdża się motorówką, koło Westerplatte widać biało-czerwone strażnicze budki polskie. Teren jest izolowany wysokim murem od reszty miasta, tu włada niepodzielnie Rzeczpospolita.

Z okien Komisarjatu Generalnego widać czerwony budynek senacki, z okien Senatu – Komisarjat. Granatowy woźny z uwagą sortuje falę interesantów. Dokumenty, wizy – parter, biuro paszportowe. Zezwolenia na pracę, pobicia, szyby – proszę wyżej. Telefony, interwencje, codzienne wizyty urzędników po tej i tamtej stronie ulicy. Syzyfowa praca powoływania się na sabotowane umowy, zrywane bez powodu porozumienia, podtrzymywanie rwących się nici pozorów współpracy. Zresztą wiadomo o co chodzi. Dyrektywy Berlina – oto cała mądrość narodowo-socjalistycznego Senatu. Ludzie w polskich urzędach z determinacją trwają na posterunkach. Tak czy inaczej, Rzeczpospolita nie ustąpi z Gdańska.

W pogranicznym Kalthofie, na bocznej linji, stoi okratowany wagon kolejowy. Mieszkają w nim polscy inspektorowie celni, od czasu gdy podjudzany przez partję motłoch zdemolował im dom. Na moście, wiodącym do Malborga, trwa ożywiony ruch, nie zawsze legalny, trzeba uważać na tej najcięższej, polsko-niemieckiej granicy celnej. Zresztą polscy urzędnicy celni czuwają na wszystkich przejściach granicznych, kontrolując celników gdańskich. Niewdzięczna współpraca! To tu, na szosie obok dworca, zginął od kuli broniącego swego życia szofera Murawskiego, rzeźnik Grünbau, Parteigenosse, znany na całych Wielkich Żuławach awanturnik, prawa ręka Landrata Andresa z Nowego Dworu, organizator napadów i petardowych zamachów na dom polskich celników. Na trumnie zasłużonego bojownika sam Gauleiter, Forster, złożył wieniec od Führera, a kompanja policji, tej samej policji, która w pamiętną sobotę oznajmiła, że nie ręczy za życie urzędników polskich, która nie była w stanie dać eskorty udającej się na miejsce zajść komisji polskiej, oddała salwę honorową. Tak zrodziła się nad brzegiem Nogatu legenda nowego Horst Wessela.

W Nowym Dworze, w Nytychu i Kalthofie na wszystkich sklepach wywieszono tabliczki: „Sprzedaje się tylko Niemcom”. Zaostrzono wydatnie trwający zresztą już od lat bojkot. Do chorego czy rannego Polaka nie przybędzie lekarz, spragnionemu nikt nie poda szklanki wody, nie sprzeda kwaterki mleka dla dziecka. Sam pan Landrat, a zarazem Kreisleiter tak zarządził. Któż ośmieli mu się przeciwstawić? Wiadomo jaki jest los opornych.

W Marjanowie pobito niedawno kastetami w bestjalski sposób zawiadowcę stacji – czynnego działacza polskiego. Śledztwo policyjne wykryło „winowajcę”. Była nim „lampa stacyjna”, która zawiadowcy „spadła” na głowę. Lampa – mimo że „Danziger Vorposten” pisał wyraźnie, iż jest to „odruch oburzenia ludności”. W Strzepowie, na Gdańskich Wyżynach, rozebrano dom kierownika miejscowej filji Gminy Polskiej Związku Polaków, wymagający drobnej naprawy. Na pokrycie kosztów rozbiórki zafantowano mu konie, chciano aresztować syna. Uciekł do Polski. W Piekle, czysto polskiej wiosce, w widłach Wisły i Nogatu, były antypolskie manifestacje. Demonstrowano przed szkołą polską, wybijając szyby. Syn krzyczał pod oknami własnego ojca: „Pollacken raus!”. Przykłady można mnożyć bez końca.

A JEDNAK TRWAJĄ

A jednak w tych stale pogarszających się warunkach, ludzie żyją, trwają, walczą. W samym Gdańsku i na gdańskiej prowincji śle się dzieci do szkół polskich, uczęszcza na polskie zebrania, z zaciętością, z uporem powtarza się słowo: „Wytrzymamy”.

Za polską flagę, wywieszoną w dzień polskiego święta narodowego wymówienie mieszkania. Tak brzmi kategoryczny nakaz partji. W wielu wypadkach, skoro nawet latami stojących pustką wolnych mieszkań nie wolno wynajmować rodzinom polskim – równa się to wyrzuceniu na bruk. Za odmowę wstąpienia do „Arbeitsfront”u – zwolnienie z pracy. Za posyłanie dzieci do szkoły polskiej – odebranie renty inwalidzkiej czy emerytury. Za należenie do polskich organizacyj – bezwzględny bojkot sklepu czy przedsiębiorstwa. Młody chłopak czy dziewczyna, gdy skończy szkolę, musi iść do krajowego urzędu pracy, który decyduje o zatrudnieniu. Bez zgody tego urzędu, oprócz kolei, poczty polskiej i Rady Portu, żaden pracodawca, nawet Polak, nie może zatrudnić pracownika. Gdy chce się uczyć zawodu, skierują go do przymusowej poradni zawodowej, która napewno odmownie załatwi jego prośbę, wynajdzie najbardziej fantastyczne braki, zbyt sztywne palce czy brak jednego zęba. Zresztą przedtem każą odbyć praktykę u gospodarza-Niemca, dziewczynie pracować rok jako służącej. W ten sposób cały obecny rocznik absolwentów szkół polskich, i to zarówno powszechnych jak i średnich, nie dostał zezwolenia na pracę, mimo że firmy polskie ofiarowały więcej miejsc, niż było kandydatów. Polityka jest prosta – utrudnienie Polakom dostępu do zawodów kwalifikowanych, nauki zawodu, wyszkolenia w biurze czy przedsiębiorstwie.

Wbrew zawartym umowom, izby rzemieślnicze odbierają polskim rzemieślnikom karty rzemieślnicze. Opornych, którzy nie zamkną warsztatu, wsadza się do aresztu. Urzędy podatkowe potrafią w razie „potrzeby” wyznaczyć najbardziej fantastyczne stawki. I daremnie jest szukać sprawiedliwości w sądzie, tam gdzie jako norma prawna figuruje „gesundes Volksempfinden”, gdzie nawet sprawiedliwy sędzia nie ośmieli się wydać wyroku, nie będącego w zgodzie ze wskazaniami politycznemi.

Istnieje jednak jakaś cudowna logika, „mieszająca ludzkie zamiary” przeciwna porządkowi rzeczy ustalanemu przez ludzi złych i brutalnych. Bo właśnie ten trudny do wytrzymania nacisk sprawił, że życie polskie w Gdańsku, choć poniosło poważne straty, choć odpadli najbardziej wrażliwi na konjunkturę, ustabilizowało się, poniechało zadawnionych sporów, wyszlachetniało. Na zebraniach nikt już nie zgłasza „liberum veto”; przeciętny człowiek zrozumiał, że ocalić go może tylko jedność, tylko zespolenie wszystkich wysiłków. Zresztą nauczył się w ciągu wielu lat doświadczeń pracować normalnie w najbardziej trudnych chwilach. Więc urzędują, tu i ówdzie zdekompletowane przez aresztowania, filje Gminy Polskiej Związku Polaków, pracują biura, niosą pomoc, radzą. Walczy zaciekle z szykanami urzędów pracy polska organizacja zawodowa. O każde dziecko polskie stacza bój gdańska Macierz Szkolna, dziecko, nieraz dosłownie wyrywane z rąk agentom partyjnym czy bawiącemu się bez skrępowania w agitację wydziałowi szkolnemu Senatu. Tętni ruchem i gwarem setek młodzieńczych nóg i głosów piękny, nowy gmach Gimnazjum Polskiego im. Józefa Piłsudskiego, najbardziej nowocześnie urządzonej uczelni w Gdańsku, i nie „mogący się” spowodu zakazu rozbudować budynek szkoły handlowej czy średniej, mieszczącej się w Dyrekcji Kolejowej. A szkoła dokształcająca, a konserwatorjum, słuszna chluba prof. Wiłkomirskiego, a szkoły powszechne w Gdańsku, Nowym Porcie, Sopotach, Ełganowie, Wielkich Trąbkach, Szymonowie, Piekle, a 19 ochronek polskich. Byłoby tego znacznie więcej, potrzeby niezaspokojone są wielkie, gdyby nie władze, które potrafią dokazywać cudów kazuistyki, aby tylko, pod jakiemiś pozorami, odmówić przewłaszczenia gruntu, zgody na wzniesienie budynku dla szkoły polskiej. Latami trwają pertraktacje, latami wysuwa się tysiące przeszkód. Prawda, są jeszcze senackie szkoły publiczne z polskim językiem nauczania, gdzie kilku dzielnych nauczycieli-Polaków boryka się po bohatersku z gromadą renegatów, którym Gdańsk udzielił w ten sposób dobrze zasłużonego chleba, szkoły zresztą wyzyskane jako moment agitacyjny, mający świadczyć o „wielkoduszności Gdańska”, a naprawdę likwidowane szybko i bezwzględnie.

Życie polskie w Gdańsku płynie wieloma korytami. Niema miejsca, aby wszystko tu sumiennie wyliczyć, więc choć wspomnijmy w kilku wierszach o Tow. Przyjaciół Nauki i Sztuki, którego działalność naukowa i wydawnicza może być postawiona za wzór tego typu instytucjom w kraju, o Polskiem Tow. Muzycznem, na którego imprezy nawet Niemcy kiedyś licznie uczęszczali, o chórach polskich, zbierających laury na konkursach krajowych, o działalności Polskiego Czerwonego Krzyża, niosącego pomoc ofiarną matce i dziecku, o zdyscyplinowanych związkach kombatanckich. Osobne słowo należy się harcerzom, którzy nieraz dobrze po łbie za swój mundurek odebrali, i szarym harcerkom, dziewczętom i chłopakom jakże dzielnym, jakże nieustępliwym, jakże – pomimo pozorów niefrasobliwości harcerskiej – twardym, jakże innym od przymusowych szeregów „Hitlerjugend”, śpiewających ponure piosenki o podboju całego świata, nienawidzących wolnych narodów. Jest i sport polski; zerwał on w ostatnich czasach wszelki kontakty z narodowo-socjalistycznemi klubami, które pomijały Polaków wszędzie tam, gdzieby mogli oni zdobyć pierwszeństwo, zgóry przecie zastrzeżone dla „wybranego” narodu. Po Motławie, często witane wyzwiskami, krążą łodzie Polskiego Klubu Wioślarskiego, na morze wypływają jachty Polskiego Klubu Morskiego czy też akademików i harcerzy. Istnieje wiele komórek życia polskiego, gospodarczych i zawodowych, często posiadających jeszcze piękne, przedwojenne tradycje, wiele ludzkich cierpliwych wysiłków i trudów, nieraz okupionych poświęceniami i bohaterstwem. Zwłaszcza tam, w nadwiślańskich wioskach, na gdańskiej prowincji, gdzie bezapelacyjną władzę posiada wójt, żandarm, lokalny szef partji, domorosły dygnitarz, wierzący bezkrytycznie, że niema siły, któraby nie ustąpiła przed pruską pięścią.

ŻYJEMY W USTROJU TOTALNYM

Dokładniejsza bliższa obserwacja choćby skromnego przykładu Gdańska, którego obecny ustrój jest dokładną kopją idealnego wzoru Trzeciej Rzeszy, upoważnia nas do stwierdzenia, że istnieje w totalizmie – ściślej: w jego narodowo-socjalistycznem odchyleniu – potworna „moralność” skrajnego egoizmu narodowego, tolerująca każdą objektywną zbrodnię, służącą w pojęciu wodzów doraźnemu dobru narodu. W oczach naszych wyrasta społeczeństwo stadne, społeczeństwo pierwotnych barbarzyńców, zbrojnych w najnowsze zdobycze techniki, których marzeniem i pasją jest siła, ujawniająca się przedewszystkiem w ujarzmianiu innych. Ileż to razy narodowy socjalista nie zadowolił się pobiciem Żyda w Gdańsku, ale uważał za konieczne kopnąć jeszcze leżącego, dokończyć w ten szlachetny sposob rozprawy.

Jak propaganda narodowo-socjalistyczna toleruje i posługuje się świadomie fałszem, tak każda komórka ustroju ma za zadanie współdziałać, aby kłamstwo stało się dogmatem mas, wiarą ich i wskaźnikiem postępowania, kłamstwo pyszne, butne, grające na najniższych ludzkich instynktach.

W tych warunkach nietrudno zrozumieć, że człowiek odmienny mową, poglądami na świat, poziomem moralnym, nie może się zmieścić w ustroju totalnym, staje się jednostką wyrzuconą poza nawias totalnej społeczności, parszywą owcą.

Z drugiej strony ustrój totalny, ściślej – narodowo-socjalistyczny, nie zostawia dla niego żadnego miejsca, żadnego pola spokojnej pracy. Bo totalizm obejmuje wszystkie dziedziny życia. Fałszuje historję i naukę (warto poznać deformowane przez partyjnych historyków dzieje Gdańska), decyduje o kierunkach wychowawczych młodzieży, zabijając w niej świadomie wszelkie objawy indywidualnego myślenia, kreśli sposoby postępowania na przyszłość, stwarza własną historjozofję, decyduje o rozwiązywaniu zagadnień gospodarczych.

A równocześnie ten sam niemiecki totalizm schodzi aż do najniższej komórki społecznej, decyduje o losach nieledwie każdej jednostki, wyznacza jej rolę w społeczeństwie, wartościuje i segreguje. Nie można, nie będąc narodowym socjalistą, nie tylko otrzymać poważnej koncesji, zająć poważniejszego stanowiska w rządzie, ale również nie można mieć warsztatu szewskiego, handlować staremi szmatami, sprzedawać kwiatów na rynku, być krawcem czy kelnerem. Na wszystko jest paragraf, przepis, ustawa, którą zresztą dodatkowo można jeszcze dowolnie interpretować. W tych warunkach człowiek normalny, nie solidaryzujący się z regimem, ma do wyboru ulec lub dosłownie zginąć, o ile jeszcze przedtem nie narazi się policji politycznej i o ile wogóle nie zostanie zlikwidowany. Zaryzykuję twierdzenie, że gdybyśmy nie wiem jak chcieli w Polsce prześladować Niemców, pomijając już wstręt do tego rodzaju metod, nigdy nie zdołamy z naszych, europejskich norm prawnych wykrzesać tyle możliwości zgnębienia mniejszości narodowej. Ciekawa jest obserwacja, że ta niechęć do znęcania się, świadectwo naszej kultury, jest traktowana przez nazich jako dowód naszej słabości, naszej niższości. Ileż razy, rozmawiając z Niemcami, miałem możność przekonania się, że o ile fakt pokrzywdzenia Niemca wydaje się im rzeczą potworną, godną najgorszej zemsty, o tyle takaż sama krzywda doznana przez Polaka jest sprawą mało ważną, niegodną dyskusji. Pojęcie „Herrenvolk” utkwi niesłychanie głęboko w umysłowości niemieckiej, i jedynie zdecydowane objawy siły u przeciwnika zdolne są przekonać Niemca obecnego pokolenia, że należy się z tym przeciwnikiem liczyć.

ZAKAMARKI USTROJU

Poznawszy dobrze Gdańsk i jego dzieje lat ostatnich, możemy sobie odpowiedzieć na pytanie, o co właściwie toczy się na przestrzeni wieków spór graniczny polsko-niemiecki. Pewno, że istnieje zagadnienie ziemi, ów sławetny „Lebensraum” narodu niemieckiego, równie rozciągły jak zawierane z myślą o niedotrzymywaniu ich, papierowe zobowiązania Trzeciej Rzeszy. Ale jest jeszcze rzecz inna, równie ważna, człowiek obcej mowy i wiary, człowiek zmuszany gwałtem do wstępowania w obce szeregi, do pielęgnowania nienawiści do własnego narodu. Znawcy, czasem cisi zwolennicy narodowo-socjalistycznych doktryn powołują się na oficjalną teorję rasizmu. Niestety, jest ona jeszcze jednem kłamstwem narodowego socjalizmu, nie gardzącego bynajmniej dopływem krwi słowiańskiej. Stąd właśnie płynie werbowanie Polaków w Gdańsku, w Prusach czy w Rzeszy do formacyj partyjnych, werbowanie jawne, cyniczne.

Wpoić w bezradnego, prześladowanego człowieka kompleks niższości, a potem uczynić go wiernym pretorjaninem, wiecznie wstydzącym się swego pochodzenia, wysługującym się wiernie nowym panom – oto szczyt pomysłowości. Wszak agitatorzy, werbujący dzieci polskie po domach, rekrutują się właśnie z tego rodzaju typów. Szerzycielami najbezwzględniejszych haseł nienawiści, szpiegami i donosicielami są najczęściej byli Polacy, ludzie kupieni, nie mający odwrotu. Narodowo-socjalistycznym bohaterem Gdańska jest niejaki Deskowski, który zginął w starciu z niemiecko-narodowymi, prawdziwymi, niefałszowanymi Prusakami. Istnieje w Gdańsku S. A. Standarte nr. 128 jego imienia. Aby jednak zabezpieczyć się przed możliwością rewindykacyj narodowych, zmusza się tych ludzi, by zmienili nazwiska. Stworzono całą teorję o „polonizacji” Gdańska, udawadniającą czarno na białem, że np. Czarnecki, to „spolszczony Schwarz”. Oczywiście, renegaci są nie tylko nadole. Dzisiejszy senator Wierskaiser – jeszcze niedawno nazywał się poprostu Wierciński – starał się o pozwolenie osiedlenia się w Polsce, ofiarowywał nam swoje usługi. Jeden z największych polakożerców Kreisleiter Kampe, to niedawny Kamiński. Na zarządzenie partji setki ludzi w Gdańsku zmieniły polskie nazwiska na niemieckie, nazwiska niedawno zapamiętale liczone przez urzędnika dyrekcji kolejowej nazwiskiem Stanisław Przybyszewski. A równocześnie prasa niemiecka wypomina nam każdego Polaka o niemieckiem nazwisku, traktuje go niemal jak „zdrajcę”. Siła atrakcyjna kultury polskiej, której istnienie wogóle kwestjonują, jest dla nich zjawiskiem niezrozumiałem, przekraczającem zakres narodowo-socjalistycznej umysłowości.

Liczne zjawiska upewniają nas, że akcja kupowania dusz polskich jest akcją planową, mającą na widoku dalekie osiągnięcia. Gdańsk na te cele rozporządza ogromnemi funduszami, nie ograniczając się bynajmniej do obywateli gdańskich narodowości polskiej. Każdy Kaszub z Kartuz czy Wejherowa, to człowiek o „kulturze niemieckiej”, terrorem polskim zmuszony do przyznawania się do polskości. Mało tego. Za cenę przystąpienia do partji daje się również pracę Polakom pochodzącym z innych dzielnic kraju, spod Kalisza czy Płocka, którzy wogóle nie znają nawet języka niemieckiego. Klasyczna jest historja chłopa Sikory spod Pułtuska, członka S. A., pobitego przez towarzyszy partyjnych za zdradę narodu niemieckiego, za cichą przynależność do polskiego związku zawodowego.

Trudno ukrywać niebezpieczeństwa tej akcji, akcji opartej na doskonale zorganizowanej, wolnej od piętna zdawkowej dobroczynności, samopomocy narodowo-socjalistycznej. W wypadku Gdańska, chroniczne bezrobocie w Gdyni i niedostatek pracy w miastach naszego Pomorza, przy całkowitej łatwości dostania się do wolnego miasta, ułatwia niesłychanie działalność narodowo-socjalistycznym werbownikom, przyczem dla renegata, choćby nawet z krzywdą rdzennych Niemców, praca się zawsze znaleźć musi. Przeciwdziałanie tym zjawiskom wymaga z naszej strony wszechstronnego i przemyślanego działania, a przedewszystkiem zerwania z zasadą łatwego, niestarannego szafowania człowiekiem, najistotniejszym elementem naszej siły i odporności.

Na jeszcze jedno chcemy zwrócić uwagę. Narodowym socjalistom chodzi nie tyle o starsze pokolenie ile o dzieci, o młodzież, o tych których można urobić, wychować w szeregach hitlerowskich organizacyj młodzieżowych, nauczyć nienawiści do własnego narodu, pogardy dla własnego pochodzenia, rzeczy nieznanej u Polaka zamerykanizowanego, sfrancuziałego czy zrumunizowanego. Tam pochodzenie często bywa przedmiotem dumy, tu przekleństwem, które całe życie wypada odrabiać.

Oczywiście, istnieje i proces odwrotny. Teorja rasy i krwi, to obosieczna broń. Często w człowieku, myślącym już po niemiecku, który usłyszy pogardliwą nazwę „Pollack”, budzi się nagle pragnienie poznania w czem tkwi jego przekleństwo pochodzenia, znajduje on drogę ku własnemu narodowi. Zdarzają się wypadki, że nie pomaga nawet zmiana nazwiska, zatarcie wszelkich śladów. Tacy, gdy wrócą, są najdzielniejsi, najwierniejsi, najbardziej ofiarni. Spłacają z nawiązką lata oddalenia, rozłąki. I właśnie w tem tkwi słabość narodowo-socjalistycznej agitacji, nie pojmującej w swej dufności, przecenianiu sił, że bywają procesy łatwo odwracalne, zadające kłam Rosenbergom i Goebbelsom.

CÓŻ DALEJ?

Stwierdziliśmy że polskość w Gdańsku istnieje, że jest mocna, choć odporność jej na najcięższą chyba od czasów krzyżackich wystawiona jest próbę. Ująć Polaków gdańskich cyfrowo niepodobna. Liczba 11 000 członków Gminy Polskiej Związku Polaków nic nie mówi. Ileż to razy można spotkać się w gdańskiej wiosce z powiedzeniem, że to też Polak, ale „siedzi u Hitlerów”, bo pobiera rentę, iluż zapisanych tam ludzi pocichu utrzymuje łączność ze swoimi. Ludzi tych, których nie stać na konieczne w walce z ustrojem totalnym bohaterstwo, poza nawias narodu polskiego wyłączać niepodobna.

Dziś w Gdańsku Polaków zwalcza się takiemi metodami, jakiemi lat temu kilka walczyło się z opozycją wewnętrzno-polityczną, policyjnym terrorem, przekupstwem, totalnem ustawodawstwem. Walka jest jawna, prowadzona bez żadnych obsłonek, bezpardonowa. Myślę, że podobna musi być obrona z naszej strony, obrona ofensywna. Więc jak najdalsze wyzyskiwanie posiadanych w Gdańsku uprawnień i obrona powiatów przygranicznych przed przenikającą z wolnego miasta agitacją, jak najszerzej pojęta, zwalczająca w zarodku wszelkie objawy i pożywki dla działalności obcej trucizny.

Niezależnie od tego, jest jeszcze jedna rzecz, z którą liczą się brunatni panowie: siła i zwykłe prawo odwetu. O siłę materjalną państwa, o siłę duchową narodu jesteśmy spokojni, ostatnie miesiące są tego najlepszym przykładem. Ta gotowość obrony najmniejszego guzika u polskiego munduru dała wiele Polakom gdańskim, czującym poza sobą poparcie całego społeczeństwa. Kwestja odwetu jest zagadnieniem drażliwem. Ale skoro po tamtej stronie mamy ludzi, którzy przestali kierować się zasadami moralności, którzy przestali się krępować prawdą, myślę że nie mamy powodu lepiej traktować nielojalnych wobec Polski rodzimych hitlerowców, niż hitlerowcy traktują napewno lojalnych wobec żywotnych, dziś brutalnie i małostkowo lekceważonych, interesów wolnego miasta, Polaków. Oczywiście, wyłączam z rachunku uczciwych Niemców, podobnie jak nam wypadnie inaczej odnosić się do sterroryzowanych elementów niemieckich w wolnem mieście, pragnących szczerze zgody z Rzeczpospolitą, pragnących wskrzesić tradycje miasła „ongi naszego”, dziś opanowanego przez szaleńców, z zawiązanemi oczami kroczących ku nieuchronnej klęsce, klęsce doktryny, opartej na kłamstwie, która w obecnych warunkach musi spowodować bezprzykładną w dziejach klęskę narodu niemieckiego.

Jerzy Sawicki.

Tygodnik społeczno-kulturalny wydawany w Warszawie w latach 1924 – 1939. Założycielem i redaktorem naczelnym był Mieczysław Grydzewski. Pomimo swojej nazwy zawierał także , zwłaszcza od lat trzydziestych, materiały o tematyce politycznej. W okresie międzywojennym był najbardziej inteligenckim polskim pismem. „Wiadomości” były czytane i jednocześnie krytykowane przez wszystkie strony ówczesnej sceny politycznej. Na łamach tygodnika publikowali min. Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Tadeusz Boy-Żeleński, Ksawery Pruszyński, Antoni Sobański, Jan Lechoń, Karol Irzykowski, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Stefania Zahorska, Irena Krzywicka a debiutował Bruno Schultz. Najlepszą charakterystyką pisma niech będzie cytat z gazety „Prager Presse”: „Jeżeli kiedyś ukaże się indeks prac wydrukowanych na łamach tego tygodnika, przekonamy się, że nie brak tu ani jednego nazwiska, które w polskiej literaturze współczesnej coś znaczy, od najskrajniejszej prawicy aż do radykalnej lewicy. Redaktor ma jedną tylko zasadę programową: żeby pismo było aktualne, żeby przynosiło rzeczy warte czytania i żeby każdy kto ma naprawdę coś do powiedzenia mógł się w niem wypowiedzieć, bez względu na swe poglądy. Rezultat takiego programu jest ten, że każdy czytelnik w każdym numerze pisma znajdzie coś dla siebie; może to go cieszyć lub złościć, ale obchodzi go zawsze.”

Close