Na 30 czerwca 1943 wyznaczono w dowództwie Armii Krajowej całodzienną odprawę. Miała ona się odbyć w jednym z lokali szefa sztabu armii, Grzegorza. Tym razem było to mieszkanie przy ul. Barskiej 5.
Pracę mieliśmy rozpocząć o 10-ej. Jako gospodarz lokalu przyszedłem na miejsce na kwadrans przed wyznaczonym terminem, aby się upewnić, czy wszystko jest należycie przygotowane. Mieszkanie było obszerne i dostatnio urządzone. Właścicielka mieszkania, członkini P.P.S., wiedziała, że należę do kierownictwa Armii Krajowej, to też dom swój oddała do mojego rozporządzenia z pełną świadomością, na co jest przeznaczony. W dniu odprawy przebywała przez cały dzień na mieście. W mieszkaniu pozostawała jedynie zaufana służąca, która nie gorzej od swej pani orientowała się, jakiemu celowi służy lokal. Kobieta ta z wielką gorliwością czuwała nad spokojem naszej pracy. Umówione było, że jesteśmy gronem nauczycieli, że zbieramy się w sprawach szkolnych. Legenda ta miała zaspokoić ewentualną ciekawość sąsiadów. Dla Gestapo mieliśmy przygotowane inne argumenty.
Lokal zastałem jak zwykle w całkowitym porządku. Drzwi otworzyła mi będąca już na posterunku łączniczka, która znała wszystkich mających przybyć w dniu tym uczestników odprawy. Znała ich z wyglądu, z pseudonimu i z funkcji organizacyjnej.
Poza nią w mieszkaniu był już obecny oficer ordynansowy dowódcy Armii. Zadaniem jego było ubezpieczanie lokalu. Przyniósł on „gramofon” i walizkę z puszkami „sidolu”. W gramofonie, zamiast mechanizmu, mieściło się sześć pistoletów 9-milimetrowych i podwójna ilość magazynków z amunicją. W blaszankach „sidolu” kryły się granaty ręczne konspiracyjnej fabrykacji o dużej sile wybuchowej i niezawodnym działaniu. Broni tej użylibyśmy gdyby inne sposoby wyjścia z sytuacji okazały się niemożliwe.
Tematem odprawy w godzinach przedpołudniowych były zagadnienia operacyjne, sprawy łączności i zaopatrywania oraz działalność bieżąca na odcinkach prac, kierowanych przez obecnych na zebraniu oficerów.
Wszyscy szefowie oddziałów sztabu przybyli punktualnie.
Ostatni miał nadejść dowódca Armii Krajowej, gen. Stefan Rowecki (Grot).
Rowecki był punktualny. Zdarzało się jednak, że na pierwsze poranne spotkanie przybywał z opóźnieniem. Przynosił wówczas z sobą jeden lub dwa termosy naładowane opracowanymi przez siebie papierami. Byłem upoważniony przez Roweckiego do rozpoczynania odprawy o wyznaczonej godzinie bez czekania na jego przybycie.
Rozpocząłem więc odprawę ok. 10.30.
Gdy minęła 11-a a Grot nie nadchodził, powiedziałem:
– Coś ważnego musiało zatrzymać Grota.
Pracowaliśmy dalej, ale wszyscy czuliśmy wzrastający w nas niepokój.
Minęło znowu pół godziny.
To już nie było „normalne” spóźnienie Roweckiego.
Wiedzieliśmy, że Rowecki nie zawsze zachowywał dostateczną ostrożność w poruszaniu się po mieście.
Praca nasza straciła spokojny tok.
Postanowiłem ustalić, dlaczego Rowecki nie przyszedł.
Wysłałem na miasto Szymona (chorążego żandarmerii Krzywickiego), oficera ordynansowego, który miał zawsze możność odszukania generała.
Około 13-ej Szymon przyniósł wiadomość, że o 9-ej na Spiską, odległą o kilka minut drogi od miejsca naszego zebrania, w kilkunastu samochodach przybył silny oddział policji niemieckiej i obstawił środkowy odcinek ulicy. Niemcy ubezpieczyli dostęp do otoczonych domów karabinami maszynowymi, ustawionymi na ulicy, w oknach i na dachu. Przetrząsali domy. Po krótkim czasie policja odjechała, zabierając paru mężczyzn.
Szymon z trudem opanowywał wzburzenie: przy Spiskiej 14 Rowecki miał swój lokal prywatny. Niedawno kazał Szymonowi załatwić sprawę założenia telefonu na tej kwaterze. Stąd Szymon znał adres. Oprócz Szymona nikt z nas nie wiedział o istnieniu tego mieszkania.
Szymon nie starał się dotrzeć do nr. 14 ze względu na możliwość wsypania się.
Sprawa wyglądała źle.
Kazałem Szymonowi zbadać dokładnie, gdzie tego ranka był Rowecki i co się z nim dzieje. Nakazałem mu wrócić z meldunkiem najpóźniej na 17-ą, t. j. przed załatwieniem ostatniej poczty.
W ciężkim poczuciu niepokoju zakończyłem odprawę z pierwszą grupą oficerów.
Około 15-ej przybyli następni koledzy.
Tematem pracy popołudniowej miały być zagadnienia organizacyjne.
Praca nie szła. Trzeba było się ograniczyć do załatwienia rzeczy niezbędnych.
W terminie wyznaczonym Szymon powrócił z miasta. Tym razem przyniósł wiadomości całkowicie ustalające przebieg wydarzeń.
Rowecki przed przyjściem do mnie na odprawę spotkał się z jedną z łączniczek na Niemcewicza, pomiędzy Asnyka a Grójecką. Łączniczka wręczyła mu paczkę. Krótką chwilę szli razem i swobodnie rozmawiali. Rowecki pożegnał się i poszedł na Spiską. W kilka minut potem zajechała samochodem policja, zamknęła ulicę i otoczyła domy nr 12, 14 i 16. Mężczyzn spędzono na jedno podwórze i poddano rewizji. Po kilku minutach policja wyprowadziła Roweckiego skutego w kajdany. Umieszczono go w samochodzie. Prócz Roweckiego zabrano jeszcze paru mężczyzn, i cała kolumna szybko odjechała w kierunku al. Szucha.
W Armię Krajową ugodził potężny cios.
* * *
Roweckiego znałem od r. 1917.
Gdy po kampanii wrześniowej zetknąłem się z nim jako szefem sztabu tajnego dowództwa wojskowego w Kraju, wiedziałem, jaka jest jego przeszłość żołnierska i z jakiej szkoły ideowej wywodzi się jego rodowód.
Wiedziałem, że jako młody chłopiec, bodaj jeszcze z ławy szkolnej, składa przysięgę w Drużynach Strzeleckich. Wiedziałem, że w r. 1914 wyrusza na wojnę w szeregach 1-ej brygady, że w 5-m pułku legionów dowodzi plutonem i że kończy służbę legionową jako dowódca kompanii w stopniu podporucznika. Przeszliśmy razem Beniaminów. Z tego czasu pamiętałem nasze różnice polityczno-ideowe. Nie zgadzałem się z decyzją Roweckiego, gdy postanowił wyjść z Beniaminowa, by wstąpić do t.zw. polskiego Wehrmachtu. Gdy go poznałem głębiej w czasie konspiracji, zrozumiałem, że decyzja ta wynikała z jego czynnej postawy żołnierskiej. Brał udział w rozbrajaniu Niemców w r. 1918, walczył na froncie w latach 1919-1920, był instruktorem w szkole podchorążych, ukończył wcześnie wyższą szkołę wojenną. Wiedziałem, że jest człowiekiem o dużej i wszechstronnej wiedzy wojskowej. Z wielkim zainteresowaniem czytałem jego książki i artykuły w czasopismach wojskowych. Miał on opinię oficera obdarzonego inteligencją, zdolnością do trafnej decyzji i niepospolitą energią. Przechodził różne stanowiska dowódcze i sztabowe, a na wojnę w r. 1939 wyszedł jako dowódca warszawskiej brygady pancerno – motorowej, której zorganizowanie powierzono mu w bardzo trudnych warunkach na krótko przed wybuchem wojny.
Nie zdziwiłem się, gdy w pierwszych dniach października 1939 spotkałem go w Warszawie.
Byliśmy obaj po cywilnemu. Miasto zalało wojsko niemieckie. Na ulicach widniały gruzy rozwalonych domów.
Pomimo że dotąd nie łączyła nas bliższa zażyłość, przywitaliśmy się jak przyjaciele. Z pierwszych słów wyczułem, że człowiek ten nie jest załamany klęską, że jest w nim mocna i mężna decyzja organizowania wysiłku do dalszej walki, która przecież nie jest skończona.
– Jestem szefem sztabu u Tokarzewskiego – powiedział. – Przystępujemy do organizowania tajnej roboty wojskowej.
Patrzałem na jego twarz o szlachetnych rysach. Uderzały jesne, stalowe oczy, pełne energii i zdecydowania. Mało się zmienił od dawnych czasów.
W latach 1941 – 1943 widywałem go niemal codzień. Widziałem jego ogromną dowódczą pracę. Widziałem, jak z każdym miesiącem urastał, jak szedł naprzód i swym jasnym umysłem z coraz większą pewnością ogarniał całość zagadnień dnia bieżącego i jutra. Widziałem, jak zdobywał powszechny szacunek i jak stawał się coraz bardziej niezastąpiony na swym stanowisku dowódcy.
Budował Armię Krajową i kierował nią z niespożytą siłą swej energii, z wiernością dla idei niepodległości, z głębokim zrozumieniem spraw społecznych i ze znajomością zagadnień ustroju demokratycznego. Z Drużyn Strzeleckich i legionów, z ich atmosfery ideowej wziął to co było ich najgłębszym walorem i tym ideałom był wierny. W imię tych ideałów sam oddziaływał i nakazywał oddziaływać na szeregi żołnierskie. Wyrazem tego ideału wychowawczego jest broszura p. t. „Duch wojska narodowego”, którą kazał drukować w r. 1942. Była to dostosowana do nowych warunków przeróbka książki Tadeusza Hołówki „Oficer polski”, w której ideał oficera w wojsku demokratycznej Rzeczypospolitej łączy cnoty żołnierskie i obywatelskie.
Okazało się, że w warunkach pracy konspiracyjnej Rowecki, który w okresie niepodległości odsuwał się od zagadnień politycznych, teraz uzyskał poważny wpływ na rozwój życia politycznego w Kraju. W dużej mierze dzięki jego wpływom i jego osobistym oddziaływaniom ugruntowała się współpraca pomiędzy stronnictwami politycznymi. Dzięki jego konsekwencji i umiejętności przeprowadzania swych precyzyjnie i jasno sformułowanych koncepcji układało się współdziałanie pomiędzy czynnikami politycznymi a Armią Krajową. Oczywista, nie obyło się bez tarć i walk. Z tych trudności Rowecki ostatecznie wychodził zwycięsko dzięki swej mocnej indywidualności i umiejętności trafnego docierania do sedna sprawy.
Patrzyłem z podziwem, jak Rowecki, całkowicie wolny od małostkowości lub osobistej ambicji, brał udział w kształtowaniu struktury Polski podziemnej. Pracę swą prowadził w atmosferze pełnej urazów, wzajemnych niechęci i podejrzeń, wybuchających co chwila sporów i oskarżeń.
Trudności otaczały go ze wszystkich stron, nie tylko od strony stosunków wewnętrznokrajowych. Płynęły one również i od strony czynników politycznych z zagranicy, nie mówiąc już o niektórych fanatycznych intrygantach, bez wytchnienia rozgrywających w tym okresie jakieś „sprawy wewnętrzne”.
Zamiarem i dążeniem Roweckiego było doprowadzenie do zespolenia wszystkich ugrupowań politycznych, wszystkich warstw i grup społecznych, we wspólnym z wojskiem wysiłku, zmierzającym do walki zbrojnej w końcowej fazie wojny, w chwili gdy zbliżać się będzie zwycięstwo naszych zachodnich sprzymierzeńców.
Rowecki, wierny ideałom obozu niepodległościowego z okresu walki o wolność, miał podejście krytyczne do wielu objawów naszego życia wewnętrznego w latach niepodległości.
Angażując się osobiście w walkę o wielkość imienia Piłsudskiego, zwycięskiego wodza i budowniczego Rzeczypospolitej, przeciwstawiał się używaniu jego imienia przez poszczególne grupy polityczne dla spraw i poczynań pomniejszych.
Widząc błędy w okresie 20-lecia niepodległości dążył do uniknięcia ich w przyszłości, ale jednocześnie dostrzegał osiągnięcia pozytywne i godne zachowania w przyszłym polskim życiu państwowym.
W swoich poglądach politycznych był wolny od zacietrzewienia.
Jako dowódca Armii Krajowej lojalnie współpracował ze wszystkimi ugrupowaniami politycznymi, choć osobiście był bliższy lewicy demokratycznej. Stawiał to zawsze jasno i bez osłonek. Istotną cechą jego charakteru była szczerość.
Niejednokrotnie w rozmowach ze mną podkreślał swoje zaufanie i swój bliski stosunek do Kazimierza Pużaka, sekretarza Centralnego Komitetu Wykonawczego P.P.S. – Wolność, Równość, Niepodległość i przewodniczącego międzypartyjnego Politycznego Komitetu Porozumiewawczego, późniejszego prezesa Rady Jedności Narodowej. Odbywał z nim często narady i na ich podstawie ustalał linię swego postępowania.
My, którzy stanowiliśmy grono najbliższych współpracowników Roweckiego w jego kierowniczej pracy na stanowisku dowódcy Armii Krajowej, podziwialiśmy jego wszechstronną inicjatywę i umiejętność przewidywania.
Rowecki, górujący niewątpliwie zaletami umysłu nad całym swym otoczeniem, posiadał wielką umiejętność pracy w zespole. Chciał, by każde ważniejsze zagadnienie i każda istotniejsza decyzja przeprowadzane były przez dyskusję w odpowiednio dobranym gronie ludzi. Nad tokiem dyskusji czuwał i utrzymywał jej rzeczowy charakter. Nawet wtedy, gdy sam miał całkowicie ustalony pogląd na sprawę, powodował wymianę myśli, by przez przedyskutowanie ugruntować w swych podkomendnych jednolite pojmowanie zagadnienia. Zdarzało się nieraz, że dopiero praca w zespole dawała ostateczne sformułowanie zagadnienia, przy czym Rowecki nie wzbraniał się przed wprowadzaniem poprawek, a nawet poważniejszych zmian do swego pierwotnego stanowiska, jeśli został należycie przekonany.
Rowecki był interesujący w dyskusji. Władał znakomicie piórem. Ta właśnie umiejętność posługiwania się słowem, które posłusznie oddawało każdy odcień jego myśli, stanowiła jeden z uroków tego człowieka.
Do pracy w zespole, prowadzonej pod jego kierownictwem, szczerze byliśmy wszyscy przywiązani. Stanowiła trwały i wartościowy dorobek dowództwa Armii Krajowej.
Rowecki był twórcą i budowniczym Armii Krajowej. Tak bowiem należy z całkowitą odpowiedzialnością określić jego rolę w dorobku wojskowym Kraju. On jeden i tylko on jeden mógłby powiedzieć o sobie: „Armia Krajowa -to ja”.
* * *
Wiadomość o aresztowaniu Roweckiego obiegła lotem błyskawicy komórki organizacyjne dowództwa.
Pierwszy odruch: ratować, odbić, choćby to miało kosztować życie wielu z nas. Zwrócić za każdą cenę Armii Krajowej tego człowieka, jego umysł wnikliwy, sięgający śmiało w dzień jutrzejszy, jego wartości dowódcze. Właśnie teraz, gdy sprawy nasze zaczynają się wikłać coraz tragiczniej, gdy dzień każdy wysuwa dziesiątki skomplikowanych zagadnień.
Dźwigając się z trudem z osobistego załamania, jakim było dla mnie aresztowanie Roweckiego, po całonocnym rozważaniu tego nieszczęścia, musiałem z najcięższym sercem sformułować twierdzenie, że odbicie jego nie ma żadnych szans powodzenia.
Przecież oddział policji, który przyjechał po niego na Spiską, liczył ponad stu ludzi. Na Szucha trzymany jest na pewno w najbardziej niedostępnym pomieszczeniu, a straże są uwielokrotnione. Jeśli mamy go odbić, musimy błyskawicznie opanować gmach Gestapo, wytłuc załogę a więźniów uprowadzić zanim nadejdzie odsiecz. Wszystko to jest niemożliwe do wykonania. Środki, którymi rozporządzamy, są za słabe wobec olbrzymiej przewagi Niemców.
Poza tym miałem przeświadczenie, że Rowecki nie będzie trzymany w Warszawie. Był tak wielką zdobyczą dla Niemców, że na pewno jak najśpieszniej zostanie przewieziony w głąb Rzeszy.
Na drugi dzień stwierdziliśmy, że w Gestapo warszawskim odbywa się coś w rodzaju tryumfalnego obchodu. Rozdano nagrody tym, którzy się przyczynili do aresztowania Roweckiego, po knajpach oblewano hałaśliwie sukces i cieszono się z ciosu, który według nich mógł powalić Armię Krajową. Gestapowcy celowo „popełniali niedyskrecję”, że Rowecki został tejże nocy przewieziony z Warszawy do Berlina samolotem. Chcieli uniknąć próby odbicia go.
Niepokojącą nas tajemnicą było zagadnienie, w jaki sposób Gestapo wpadło na ślad Roweckiego. Prowadzone przez nas dochodzenie nie dało wyjaśnienia. Żadna ze stawianych hipotez nie znalazła wystarczającego potwierdzenia. Ale jeden wniosek bardzo ważny urastał do rozmiarów pewnika: aresztowanie Roweckiego musiało przyjść z pozaorganizacyjnych kręgów. Gdyby bowiem Gestapo uzyskało możność dojścia do Roweckiego poprzez jego kontakty organizacyjne, to śledząc go, mogłoby sięgnąć po zdobycz jeszcze pełniejszą, np. nakryć Roweckiego w tym samym dniu wraz ze wszystkimi uczestnikami odprawy na Barskiej.
W kilkanaście dni po aresztowaniu dotarła do nas niespodzianie przez rodzinę Roweckiego pierwsza od niego wiadomość. Była to własnoręcznie przez niego napisana kartka, podpisana imieniem i nazwiskiem, a dostarczona rodzinie przez Gestapo. Rowecki w sposób dla nas zrozumiały ostrzegał nas przed niebezpieczeństwem zbliżania się do mieszkania na Spiskiej. Tymczasem mieszkanie to było już przez nas wyewakuowane. Wyjęliśmy wszystko ze skrytek, do których Gestapo nie dotarło. Niemcy, upojeni schwytaniem Roweckiego, zaniedbali gruntownego przetrząśnięcia mieszkania z rozbiciem mebli, pieców i podłóg włącznie. N.K.W.D. zrobiłoby to skrupulatniej.
W ciągu r. 1943 i pierwszej połowy 1944 nadeszło od Roweckiego do rodziny jeszcze kilka listów. Raz tylko udało mu się przemycić w jakimś zdaniu słowa „komendant obozu”. Stąd dowiedzieliśmy się że przebywa w którymś z obozów.
Rowecki pisał, że ze zdrowiem jest niedobrze. Prosił o lekarstwa, których używał w Warszawie, prosił o niektóre drobne przedmioty użytku codziennego, o bieliznę i ubranie. Pisał w sprawach rodzinnych. W jednym z ostatnich listów zapytywał o robotę wojskową, nazywając ją ukochanym pierścieniem brylantowym, który nosił na ręku i którego brak tak bardzo odczuwał.
Ostatnie wiadomości, pisane ręką Roweckiego, dotarły do Warszawy w maju lub w czerwcu 1944. Na nich urwała się wątła nić łączności, dająca nam pewność, że Rowecki żyje.
* * *
Po powstaniu warszawskim, będąc w niewoli niemieckiej, przebywałem czas dłuższy na leczeniu rany w szpitalu jenieckim Nürenberg – Langwasser.
3 listopada ok. 16-ej przybył do mnie oficer bezpieczeństwa obozu Langwasser, kpt. Schröder, w towarzystwie dwóch cywilów, których traktował z wyraźną atencją. Powiedział mi, że panowie ci przybyli z urzędu S.S. Reichsführera. Młodszy z nich, o żywej i inteligentnej twarzy, był przełożonym. Drugi, ubrany w skórzany czarny płaszcz, robił wrażenie gestapowskiego
siepacza, przyglądał mi się ponuro i niechętnie z grymasem zawodowego oprawcy.
Młodszy przybysz rozpoczął ze mną rozmowę. Powiedział mi, że był u gen. Tadeusza Komorowskiego w obozie Langwasser i że zajechał do mnie do szpitala, aby mnie zobaczyć, gdyż zna mnie dobrze ze spraw Armii Krajowej i z „opowiadań gen. Roweckiego”. Wyrażał zdziwienie, że Gestapo pomimo licznych zabiegów nie zdołało mnie aresztować. W potoku jego gładkich zdań zainteresowała mnie wzmianka o rozmowach z Roweckim. Zapytałem, co się z nim dzieje. Gestapowiec mówił o nim z szacunkiem. Dodał, że z jego zdrowiem jest źle i że obawiają się o jego życie. Wiedział, że Rowecki cierpiał na ataki wątrobiane od roku przed aresztowaniem.
Później dowiedziałem się od gen. Komorowskiego, że ów gestapowiec podjął się dostarczania Roweckiemu paczek od nas; miały być one przekazywane przez kpt. Schrödera do Głównego Urzędu Bezpieczeństwa w Berlinie.
Po kilku tygodniach podoficer pocztowy powiedział nam, że w magazynie obozowym leży od dawna paczka przeznaczona dla jakiegoś polskiego generała, z którą magazynier nie wie, co ma zrobić, gdyż „generał ów już dawno nie żyje”.
* * *
Po zakończeniu wojny Rowecki nie zjawił się między nami.
Usiłowaliśmy odszukać go, lub choćby natrafić na ślady jego więzienia i śmierci, ale możliwości poszukiwań z naszej strony były nieduże i szybko się zmniejszały.
W ciągu r. 1945 doszło do nas kilka pogłosek o pobycie Roweckiego w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen pod Berlinem. Do źródła tych informacji nie można było dotrzeć. 2 lutego 1946 „Dziennik Żołnierza APW” pomieścił opowiadanie Jana Barańskiego, więźnia z Sachsenhausen, p. t. „Jak zginął gen. Rowecki (Grot)”. Z opowiadania tego wynikało, że Rowecki przebywał w obozie Sachsenhausen w odosobnieniu, trzymany w specjalnie strzeżonym bunkrze. Zawożony był kilkakrotnie do Berlina na badanie. Że w lipcu 1944 wywieziony do Berlina, już nie powrócił. W ewidencji obozowej przy nazwisku Roweckiego wpisano „gestorben”. Barański wyciąga wniosek, że Rowecki został rozstrzelany lub zamordowany w Berlinie w lipcu 1944. Barański te wiadomości o Roweckim dostał od Ukraińca Stefana Bandery, który w tym czasie był więźniem obozu Sachsenhausen.
W czasie procesu norymberskiego przeciwko głównym hitlerowskim przestępcom wojennym, za pośrednictwem władz brytyjskich zapytywaliśmy Kaltenbrunnera, zwierzchnika obozów koncentracyjnych, i Franka, generalnego gubernatora w Polsce, o losy Roweckiego. Obaj odpowiedzieli, że sprawy nie znają. Zapewne uchylili się od dawania odpowiedzi, a nikomu z badających sprawa ta nie leżała na sercu.
Pierwsze konkretne odpowiedzi co do losów Roweckiego otrzymaliśmy ze strony niemieckiej dopiero w czerwcu b.r.
Na podstawie sporządzonego przez nas kwestionariusza władze brytyjskie zbadały referenta Reichssicherheithauptam-tu nazwiskiem Harro Thomson. Jest to właśnie ów młody Niemiec, który był u gen. Komorowskiego w obozie, a u mnie w szpitalu jenieckim w Langwasser, w listopadzie 1944. Thomson, który był referentem spraw Armii Krajowej w swoim urzędzie, zeznał, że Roweckiego aresztowała w Warszawie komórka policyjna, której zadaniem było wyłapanie najwyższych oficerów Armii Krajowej. Aresztowanie nastąpiło na podstawie telefonicznego meldunku jednego z agentów tej komórki, który znał Roweckiego i który spotkał go idącego na Spiską. Nazwiska agenta Thomson nie pamięta. W kilka godzin po aresztowaniu, Roweckiego przewieziono samolotem do Berlina. Umieszczono go w więzieniu śledczym Gestapo przy Prinz Albrecht Strasse. Po kilku miesiącach przewieziono go do Sachsenhausen, gdzie trzymany był w osobnym pomieszczeniu, odgrodzonym i specjalnie strzeżonym. Thomson podaje, że w budynku tym prócz Roweckiego przebywali jeszcze jacyś nie znani mu wybitni działacze ukraińskiego O.U.N. Dalej Thomson zeznaje, że w pierwszych dniach powstania warszawskiego, „we wrześniu” 1944, Roweckiego rozstrzelano na osobisty rozkaz Himmlera. Miała to być represja za powstanie. Thomson przypuszcza, że ciało Roweckiego spalono w obozie. Przyznaje się, że w czasie bytności w Langwasser śmierć Roweckiego przed nami ukrył.
Tak więc zeznanie Thomsona potwierdza, że gen. Rowecki poniósł śmierć z rąk Niemców.
A teraz data rozstrzelania Roweckiego. Thomson mówi, że było to w pierwszych dniach powstania, we wrześniu. Jeśli rozstrzelano go na początku powstania – musiało to być w sierpniu. Słowa Thomsona „we wrześniu” należy uznać za pomyłkę. W zeznaniach Thomsona ważne jest określenie daty: „…w pierwszych dniach powstania”.
Jest jeszcze jeden moment w zeznaniu Tomsona, który nie tylko wzbudza wątpliwość, ale wręcz jest nie do przyjęcia. Moim zdaniem, rozstrzelanie Roweckiego nie było represją za powstanie. Niemcy represje zapowiadali, a co najmniej po ich dokonaniu szeroko o nich ogłaszali. Cóż to za represja, o której nikt nic nie wie, która nie jest podana do wiadomości walczącej Warszawie? Cóż to za represja, która otoczona jest najściślejszą tajemnicą?
Zabicie Roweckiego mogło być raczej odruchem wściekłości ze strony Himmlera, gdyby nie to że Himmler mordowanie ludzi traktował na zimno i z wyrachowaniem.
Myślę, że sprawa miała inny przebieg że Himmler zażądał od Roweckiego, by jako pierwszy dowódca Armii Krajowej, człowiek o wielkim autorytecie w Kraju, podpisał odezwę do walczącej Warszawy z wezwaniem do zaprzestania walki. Rowecki odmówił i za odmowę został rozstrzelany. Dlatego śmierć jego pokryto tajemnicą. Tajemnicę tę utrzymano nawet wtedy, gdy dowództwo Armii Krajowej po poddaniu Warszawy było w rękach Niemców.
Ostatnie chwile życia twórcy Armii Krajowej splotły się z powstaniem warszawskim, ze szczytowym momenten bojowym wielkiej epopei Polski podziemnej.