Najsławniejsi naszych czasów

Kto w ciągu tego 20-letniego przebłysku naszej niepodległości był najsławniejszym człowiekiem w Polsce?

Oczywiście nie ma co mówić o tych co dysponowali wojskiem lub policją. Rozgłos ludzi rządzących następuje automatycznie. Ale to „zła sława”.

Nie w smak to intelektualistom, lecz to fakt: najsławniejsi są dzisiaj sportowcy!

sportowcy

Proszę mi wymienić jakiegoś poetę fińskiego? Aktora? Malarza? Rzeźbiarza?

Głucha cisza!

Lecz oto szepnę: „Nurmi!!” – i każdy będzie wiedział. Tak tak, to ten niezrównany biegacz.

Naturalnie, że Nurmi jest najsławniejszym Finem XX wieku.

Dempsey, Joe Louis! Żaden współczesny pisarz amerykański nie może się poszczycić równą sławą.

Gdy wymieniamy jakiś kraj, najprędzej przychodzi na myśl odpowiedni sportowiec:

Norwegia – Sonia Henie!
Niemcy – Schmelling!
Francja – Borotra!
Holandia – Blankers Koen!

Chiny – eeee… eeee… nikt … żadne nazwisko nie przychodzi do głowy. No, bo Chiny nie wydały ani jednego wielkiego sportowca.

Jeśli Polak, mąż stanu Nr 1, zdradzi się w rozmowie z Anglikiem, że nie wie kim jest Gordon Richards, Denis Compton czy Stanley Matthews – na nic cała gra polityczna. Anglik uzna go za durnia, z którym nie warto serio konferować.

Wielki teatr mieści w Anglii – powiedzmy – 2.000 osób. Więc wielkiego aktora zobaczy rocznie w Anglii 312 x 2.000, czyli ok. 624.000 ludzi. Natomiast piłkarz gra przeciętnie 40 meczy rocznie. Na meczu pierwszej ligi (plus mecze reprezentacji Anglii) jest przeciętnie 40.000 widzów. 40 X 40.000, to 1.600.000. Wielkiego piłkarza widziało zatem o milion ludzi więcej rocznie niż wielkiego aktora. I w całym kraju, nie w jednym mieście. A kto czyta recenzje ze sztuk? Znikomy procent. Ale sprawozdania z meczów czytają znowu miliony.

Nic dziwnego. Jako widowisko najlepsze przedstawienie teatralne tak się ma do emocjonujących zawodów sportowych jak Kew Gardens do Niagary.

Najwięcej pisze się w Anglii o mordercach, potem o politykach (ta „zła sława”), potem o sportowcach, potem o arystokracji, potem o koniach, a dopiero potem… daleko potem… o ludziach sztuki.

Jaki Czech, uchodźca zza żelaznej kurtyny, przez wybranie wolności wywołał sensację światową?

Drobny, rzecz prosta. Nie żaden z dziesiątków pisarzy czy artystów.

W Polsce Bierutowej przemilczano całkowicie niepowrotność Miłosza. Społeczeństwo nie zauważyło jego braku, nie było ciekawe, co się z nim dzieje, w ogóle nie wiedziało o jego istnieniu.

Ale wyłamanie Skoneckiego stało się wielkim skandalem. Cały Kraj wiedział od razu – szeptem. Więc urządzono nań nagonkę. Oficjalne potępienie, depesze oburzonych robotników z Rosji, setki artykułów, masówki, rezolucje, paszkwile, gromy przez radio. I urzędowe stwierdzenie:

– Amerykanie przekupili Skoneckiego!

Poecięta mogą sobie uciekać. To nie wstrząsa społeczeństwem. Ale tennisista! Aaa, to cios dla reżymu…

Gdyby Nałkowska, Gojawiczyńska, Krzywicka i tuzin podobnych babopiórków uciekło z Polski – doczekałyby się w sumie 5-wierszowej wzmianki w prasie angielskiej. Jedyna Polka, której ucieczka zapełniłaby gazety angielskie, to – Jędrzejowska.

Nigdy żadna premiera z Ćwlklińską nie wywołała w Polsce setnej części tego napięcia co dojście Jędrzejowskiej do finału w Wimbledonie. Bezkonkurencyjnie najsławniejsza nasza autorka, Kossak-Szczucka, była o te 36 m. w tyle za sławą dyskobolki Konopackiej. A sam realista Matuszewski przyznawał, że jeśli go już pokazano sobie palcem w tramwaju, to z objaśnieniem: „Oo, to mąż Konopackiej”.

Czasy, gdy aktorzy teatralni byli bóstwami młodzieży szkolnej, minęły bezpowrotnie. W naszych czasach uczniowie byli pędzeni do teatru przemocą a na mecze piłkarskie przekradali się przez płot. Marzeniem sztubaka było zobaczyć Wacka Kuchara, nie Osterwę.

Wielcy sportowcy – jak nikt inny – są w stanie sprawić całemu narodowi wielką przyjemność. Gdy jeźdźcy Rummel, Królikiewicz & Co. wygrali Puchar Narodów w Nicei, Polacy po raz pierwszy i ostatni od czasu odsieczy pod Wiedniem poczuli że ich kawaleria się na coś przydaje.

Walasiewiczówna swymi złotymi medalami olimpijskimi, Marusarz skacząc rekordowo, Chmielewski wygrywając mistrzostwo Europy, Tłoczyńskl i Hebda przepychając się przez rundę „Davis Cup”u – jakżeż napełniali całe społeczeństwo zadowoleniem i dumą. I naturalnie że Ich nazwiska były dziesięć razy bardziej znane niż Jaracza, Makuszyńskiego, Kasprowicza czy Frenkla.

A kto był najsławniejszym z naszych sławnych sportowców?

Oczywiście Kusociński!

90% ludzi w Polsce (10% nigdy nic nie wie) słyszało o Kusocińskim. Był najsławniejszym człowiekiem niepodległościowego 20-lecia.

Żaden z 20.000 widzów, na Legii w Warszawie, nie zapomni do śmierci wspaniałego pojedynku Kusocińskiego z Nurmim. Stary, łysy, tryumfator dwóch olimpiad, Nurmi przeszedł już swój zenit, zmierzał do remizy. A młodzieńczy, o olbrzymiej piersi, Kusociński szalał po bieżniach Europy, sięgał po laur pierwszego biegacza świata. Na 5 km. rozegrała się odwieczna walka – muskularnej młodości z kościstą starością.

Juz w drugim okrążeniu Kusociński objął prowadzenie. Biegł potężnie, w czerwonej koszulce, wysoko wyrzucając nogi, z surową, skupioną twarzą…. a za nim, o metr, dziwacznie chybocząc ramionami, w kontorsjach, spoglądając na stoper w dłoni, sunął jak cień, w czarnym kostiumie, Nurmi. Zgubili wszystkich konkurentów, regularnie, niezmordowanie, nakręcali okrążenie po okrążeniu, sprzęgnięci jak dwie lokomotywy.

Na 300 m. przed metą Kusoclński zaczął swój słynny, długi finisz. Strzelił naprzód jak koń kropnięty batem. Z miarowego tempa przeszedł w sprint. Wśród ogłuszającego ryku rozentuzjazmowanej widowni pękło wiązanie z Nurmim – wielki Fin w sekundę znalazł się o 15 m. z tyłu. Trybuny zerwały się na nogi, zakołysał się tłum, w szumie, wrzawie, radosnych krzykach – Kusocińskl śmignął wiraż, połykał ostatnią prostą, gnał do taśmy.

I nagle, jak złowróżbny, czarny ptak, wyrósł przy nim Nurmi. Stary mistrz dał się zaskoczyć, odsądzić, ale nie strząsnąć. Nacisnął z kolei pedał finiszowy. Zbliżył się na wirażu! Zrównał na prostej! I ostatnim susem Nurmi rzucił się na taśmę. Wygrał o pół piersi, o cal – ale wygrał!

W połowie wiersza już się nie pamięta początku. Artykuł gazetowy zapomina się po minucie, film – nazajutrz, sztukę – po miesiącu, książkę – po pół roku. A taki bieg pamięta się całe życie.

„No tak, – kwikną ludzie sztuki, – ale za to my przejdziemy do potomności!”.

Nic podobnego. Potomność, z każdym pokoleniem, wymiata skrzętnie z pamięci całe zwały nazwisk przodków. Jest dość kłopotu z pamiętaniem numerów telefonicznych znajomych, aby jeszcze zaprzątać sobie głowę przebrzmiałymi sławami. Półtora pisarza na stulecie, to mniej więcej maximum, jakie potomność godzi się strawić. Dziś, w 40 parę lat po szczycie ich rozkwitu, nazwisko Zbyszka Cyganiewicza więcej mówi ludziom niż nazwisko Przybyszewskiego.

Sport jest stosunkowo młodym wynalazkiem. Może minie nań moda. Ale jednak można by zaryzykować zakład 10:1, że za sto lat Kusociński będzie mniej radykalnie zapomniany niż wszyscy ci co pisywali w „Wiadomościach”.

Karol Zbyszewski.

Wydawany w Londynie w latach 1946 – 1981 emigracyjny tygodnik społeczno-kulturalny. Założycielem pisma był Mieczysław Grydzewski a stałymi współpracownikami byli min. Marian Hemar, Marian Kukiel, Stanisław Stroński, Jan Lechoń, Józef Mackiewicz, Tymon Terlecki, Józef Wittlin. Tygodnik był kontynuacją londyńskich „Wiadomości Polskich” a tradycją nawiązywał do przedwojennych „Wiadomości Literackich”.

Close