G.P.U. Obrazki z czerwonej Rosji (I)

(Co znaczą te trzy straszne litery ? Łubianka w Moskwie. Dawny gmach Towarzystwa asekuracyjnego. Kamienni żołnierze ożywieni i żywi skamieniali. Czarny Cadillac. Pan bardzo długi i bardzo chudy. Fenomen natury ludzkiej. Prawdziwa zdarzenie z urzędowania Dzierżyńskiego. Okropna słodycz, obiecująca ponurość. Rola Feliksa Edmundowicza).

Feliks Dzierżyński 1923 rok

Feliks Dzierżyński, 1923 rok (źródło: Bundesarchiv Bild 102-00032, Felix DzierzynskiCC-BY-SA-3.0-de)

Dnia 6. lutego 1922 r. została dekretem Sownarkonu rozwiązana Czrezwyczajka, a na miejsce jej powołano do życia „państwowy zarząd polityczny” – „Gosudarstwiennoje Poiticzeskoje Uprawlenije”, które też odtąd żyje w wyobraźni ludu rosyjskiego i działa wśród niego z niesłabnącą energją pod mianem tych trzech liter G. P. U. nie mniej strasznych, niż poprzedzające je „Cz. K.”

Zniesienie Czrezwyczajki i zastąpienie jej przez G. P. U. oznaczało zaniechanie teroru administracyjnego i przejście do zasad pewnej praworządności w rozwinięciu konsekwencyj t. zw. „Nepu”, czyli nowej polityki ekonomicznej, która, oparta na zasadzie kapitalistycznej, swobodnej wymiany towarów i płatności wszelkich usług, musiała mieć za podstawę nie samowolę administracji, moderowaną tylko t. zw. „sumieniem rewolucyjnem”, lecz pewne prawa i ich gwarancje.

Zaniechano więc teroru czyli tracenia ludzi bez jakiegokolwiek sądu ale zatrzymano wszystkie inne środki represyj administracyjnych, przedewszystkiem prawo zsyłania ludzi bez sądu i terminu do najdalszych okolic Syberji, do okropnego klasztoru na wyspie Sołowieckiej o 250 wiorst od Archangielska i t. d. Jakkolwiek więc G. P. U. w przeciwstawieniu do poprzedniczki swojej – Czrezwyczajki nie może już bez sądu stawiać ludzi „pod ścianą”, to jednak zachowało ono jeszcze dość środków, aby być tą instytucją bolszewicką, której ludzie boją się najbardziej, z którą bliższe zetknięcie rzadko komu uchodzi bezkarnie.

*

Wielka i jedna z najbardziej handlowych ulic moskiewskich – Miasnickaja (rzeźnicka) prowadząc ze wzgórza w dół ku centrum miasta, kończy się przy wielkim placu Łubiańskim. N» ogromnym tym placu – z dziesięć razy większym, niż Marjacki, Halicki i Bernardyński razem wzięte – przeszło trzydzieści linij tramwajowych ma swoją centralną pętlicę. Tu zbiegają się one z obwodów olbrzymiego miasta, aby na nie z kolei podążać. Jedną dłuższą stronę placu stanowią starożytne i pełne dziwnego wyrazu mury obronne Kitajgorodu z bramami, wieżami i pozłocistemi kopułami kaplic, zamykających wyjścia z wewnętrznych ulic Kitajgorodu – Nikolskiej, Ilijinki i Warwarki. Jednym węższym bokiem plac Łubiański przechodzi w plac Teatralny, dwa zaś pozostałe boki obsiadły ogromne nowe domy w brzydkim berlińsko-prawosławnym stylu.

W górnej części pochylającego się ku wielkiemu teatrowi placu, cały jego krótszy bok najmując, wznosi się dom ze szczególną obfitością najeżony wieżyczkami, balkonami, stukaturami i t. p. Typowy brzydki wielkomiejski dom bazarowy. Jest to siedziba dawnego towarzystwa ubezpieczeń „Rassija”.

Portal głównego wejścia zdobią figury dwóch krasnoarmiejców z kamienia. W hełmach na głowach, z karabinami w ręku stoją zwróceni ku sobie w energicznym ruchu, jakgdyby biegli do szturmu. W bramie dwóch żywych krasnoarmiejców tak samo, jak tamci, kamienni w hełmach i z karabinami w ręku. Tylko gdy tamci kamienni mają ruch w swej postaci, jak gdyby żyli, to ci dwaj żywi na dole stoją tak nieruchomo, jakby byli z kamienia.

Tu mieści się centralny zarząd G. P. U. Tu rezyduje straszny Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Właśnie przed bramę zajechał wielki czarny „Cadillac”. Warty w bramie wyprężyły się jeszcze bardziej i znieruchomiały do reszty. Z bocznych drzwi szklanych wyszedł człowiek bardzo wysoki, bardzo chudy i bardzo wyprostowany w płaszczu, sięgającym po kostki i w bronzowym kaszkiecie na głowie. Przeszedł tak prędko, że tylko mignął długi chudy nos na bladej jak papier twarzy z krótką rudawą bródką. Szybko wskoczył do auta, którego motor warczy już od chwili zajadle. Szofer przerzucił przenośnię, skręcił kierownicą i maszyna z chudym i długim człowiekiem pomknęła jak wiatr.

To Feliks Dzierżyński – prawdziwy szlachcic polski, którego majątek rodzinny w postaci folwarku Dzierżynów znajduje się do dzisiaj w ziemi Wileńskiej. Mogą na czele czerwonej Rosji zjawiać się różni ludzie – Żydzi, Gruzini, Tatarzy, czasem także nawet i sami Rosjanie, mogą nazywać się Stalinami, Trockimi, Zinowiewami, Rykowami i t. d. Wszystko to nie zmienia faktu, że Rosją rządzi Dzierżyński. Ma on bowiem największą władzę praktyczną. Od niego zależy życie i śmierć wszystkich w Rosji i to nietylko burżujów, kryjących się jeszcze po kątach, lecz także robotników, nietylko kontrrewolucjonistów, którzy jeżeli istnieją jeszcze, to tylko w sferze własnej wyobraźni, lecz także wszystkich bezpartyjnych a nawet wszystkich komunistów.

Wszystko, co o tym człowieku powiedziano i napisano – a było jednego i drugiego bez miary – nie daje dostatecznego pojęcia o tym fenomenie pełnej tajemnic niezgłębionych ludzkiej natury. Kombinacja świętego z katem, tkliwości i serca z okrucieństwem, całkowitej bezinteresowności osobistej z naturą władczą, nie znającą granic ani miary.

Gdy Dzierżyński żegna swoją ofiarę serdecznem uściśnieniem dłoni i łzawem spojrzeniem dobroci i współczucia, to pożegnany jest gotów. Los jego jest przesądzony. Za godzinę czy za dzień rozebrany do naga w „hali maszyn” stanie obrócony tyłem pod wylotem pistoletu kata Żukowa. Jeżeli jednak Dzierżyński nie żegna się, lecz niechętnie odwróci od więźnia i coś tam groźnego mruknie pod nosem, to więzień może sobie pogratulować. Odprowadzony do celi nie będzie długo czekał chrzęstu klucza w zamku więziennym i pojawienia się żołnierza, który krzyknie -taki to a taki „z wieszczami w gorodl” – z rzeczami do miasta.

Na jeden z dziedzińców gmachu G. P U. przywieźli furę chleba dla żołnierzy. Był to czas, kiedy transport taki budził zdumienie i nieprzezwyciężony apetyt. Jeden z żołnierzy nie czekając rozdziału, ściągnął bochenek z wozu i na miejscu zaczął go żarliwie obrabiać. Dowodzący konwojem podoficer przyłożył mu pistolet do skroni i położył na miejcu trupem. Inni przerażeni odskoczyli. Zrobił się hałas i zamieszanie. Właśnie przechodził tamtędy Dzierżyński. „Co się tu stało, towarzysze”. Pokazano mu trupa. Podoficer z dymiącym jeszcze naganem w ręce wystąpił i zdał raport z tego, co zrobił. Dzierżyński uśmiechnął się słodko. „To źle. towarzyszu, to bardzo źle! Z proletariuszem sałdatem potrzeba obchodzić się łagodniej!” Po tych słowach spokojnym, naturalnym ruchem, jakgdyby wyjmował chustkę z kieszeni, wydobył z futerału przy boku swój pistolet, przyłożył go do skroni stojącego na baczność podoficera i strzelił. Obok żołnierza padł podoficer. Dzierżyński chowając pistolet do futerału, odszedł równym, miarowym krokiem do siebie.

Takim jest człowiek, który od siedmiu lat czuwa nad bezpieczeństwem komunizmu w Rosji i trwałością jego zdobyczy. Zaczął od małego, kiedy fortyfikował w jesieni r. 1917 Smolny Instytut w Piotrogrodzie i organizował jego obronę, jako siedziby centralnego komitetu partji bolszewickiej. Dzisiaj ma do dyspozycji największy aparat, jakim kiedykolwiek rozporządzała jakakolwiek policja państwowa, dziesiątki tysięcy urzędników, tyleż przeróżnych najchytrzejszych szpiegów, wszystkie wymysły najnowszej techniki, sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi własnego wojska tworzącego t. zw. „korpus osobawo naznaczenja ” z własną kawalerją, artylerją, samolotami i tankami. Ma przedewszystkiem nieograniczoną władzę, przed którą drżą wszyscy, najbardziej prawowiernych komunistów nie wyjmując. Jeżeli bolszewicy dotąd utrzymywali się przy władzy, jeżeli się w niej dalej utrwalają, to jest to dziełem przedewszystkiem jego – Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego.

Widz.

Lwowski dziennik ukazujący się w latach 1901 – 1939. Redaktorem naczelnym był przez cały okres trwania pisma Bolesław Laskownicki. Gazeta powstała jako organ demokratów galicyjskich a następnie demokratyczno-liberalnego Polskiego Stronnictwa Postępowego. Po wybuchu I Wojny Światowej dziennik poparł Naczelny Komitet Narodowy a po przewrocie majowym rządy sanacji. Z „Wiekiem” współpracowało wielu wybitnych pisarzy min. Andrzej Strug, Gabriela Zapolska, Zofia Bohdanowiczowa czy Bruno Jasieński.

Close